środa, 18 grudnia 2013

Kto jest szkodnikiem III RP?

Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie wypowiedź Donalda T., który stwierdził, że Antoni Macierewicz szkodzi Polsce. Jak wiemy Donald T., to człowiek przyzwoity, dlatego pozwolę sobie dzisiaj odpowiedzieć na pytanie: kim w związku z tym (oprócz Antoniego Macierewicza) są szkodnicy systemu III RP?


Jeden z przywódców jakobinów - Louis de Saint-Just (zwany Aniołem Śmierci) - powiedział pod koniec XVIII wieku: "Nie ma wolności dla wrogów wolności".

W systemie III RP hasło to znalazło całkiem niemały poklask i jest przestrzegane niczym jedno z przykazań Dekalogu przez establishment oraz wiele innych ośrodków, których wymienienie może grozić surowym ukaraniem.

Temat wrogów wolności, pospolicie nazywanych faszystami, od 1989 roku jest jednym z dominujących tematów, którym z co najmniej niemalejącym uporem karmią nas mediodajnie z "Gazetą Wyborczą" na czele. Któż zasługuje w III RP na takie miano? Kto jest "zagrożeniem dla demokracji"? Kogo trzeba wytknąć palcem, wyśmiać, potępić, zmarginalizować?
Mimo, że wielu czytelników pomyśli, że to pytania retoryczne, to jednak pozwolę sobie na nie odpowiedzieć.

Wrogiem wolności, faszystą, szkodnikiem jest każdy, kto nie jest dostatecznie zmanipulowany przez media głównego nurtu; każdy, kto nie jest dostatecznie zachwycony systemem III RP; każdy, kto ośmiela się posiadać i wygłaszać własne, odmienne zdanie i wiele innych osób, które ośmielają się popełniać stworzoną w książce "Rok 1984" przez George'a Orwella "myślozbrodnię".

Do takich ludzi należą niewątpliwie ci, którzy mówią o swoim patriotyzmie. Dzisiejszy patriotyzm nie ma bowiem nic wspólnego z reliktami przeszłości, jakimi kierowali się powstańcy, piłsudczycy, AK-owcy, NSZ-owcy, żołnierze wyklęci, opozycjoniści "Solidarności" etc. takimi jak oddanie własnej ojczyźnie, gotowość do jej obrony, pracowanie dla jej dobra a nierzadko poświęcanie dla niej zdrowia i życia. Dzisiaj prawdziwym patriotą według wykładni Donalda T. jest człowiek, który płaci podatki, posyła dzieci do szkoły, uprawia ogródek, wyprowadza psa na spacer i sprząta po nim kupy.

Szkodnikiem jest każdy, kto wyraża swoje wątpliwości na temat działalności Unii Europejskiej. Każde bowiem prawo stworzone "na Zachodzie" jest stokroć lepsze niż prawo polskie. Dlaczego? Ponieważ Unia nam płaci a wszystko w systemie III RP jest tylko kwestią odpowiedniej ceny.

Idąc tym przykładem pojawiają się kolejni szkodnicy, którzy są przeciwnikami in vitro, aborcji i eutanazji na życzenie, związków homoseksualnych, gender i wszystkich innych lewackich "praw i wolności". Czym są bowiem te lewackie "prawa i wolności" przez niektórych nazywane "ideałami"? Są niczym innym jak sposobem na osiągnięcie szczęścia, przez każdego, kto z jakichkolwiek powodów jest nieszczęśliwy.
Jak napisałem w komentarzu u Teorii Życia:
"Dzisiaj argument "SZCZĘŚCIA" jest chyba najważniejszym argumentem genderowców i ogólnie pojętego lewactwa. Homoseksualizm - geje muszą szczęśliwie i "godnie" kopulować. Eutanazja - chory musi szczęśliwie umrzeć. In vitro - każdy ma prawo do dziecka. Aborcja - kobieta decyduje o tym, co ma w brzuchu etc.
Wypadałoby zapytać czy na przykład, jeśli ktoś ma nieodpartą potrzebę mordowania ze szczególnym okrucieństwem to również w ramach jego szczęścia nie pozwolić mu na to...
Od jakiegoś czasu oprócz gender Pali-cioty pracują również nad legalizacją pedofilii. Jestem jednak jakoś dziwnie spokojny, że to nie ostatnie słowo lewaków w tego typu "walce". Niedługo zostaniemy "uświadomieni" jak wielkim dobrem jest klonowanie a tworzenie ludzko-zwierzęcych hybryd rozwiąże problem nieśmiertelności i wszelkiego dobrobytu."


Ci wszyscy, którzy śmią traktować Żydów jak zwykłych ludzi i nie zgadzają się na mówienie o "polskich obozach zagłady" ani nie biją się w pierś na dźwięk słowa Jedwabne; ci wszyscy, którzy wyznają wartości katolickie i starają się nawracać innowierców; ci wszyscy, którzy popierają ideę lustracji i dekomunizacji; ci wszyscy, którzy czczą pamięć polskich bohaterów; ci wszyscy, którzy nie wierzą w oficjalną (rządową) wersję katastrofy smoleńskiej i wiele, wiele innych osób to szkodnicy III RP.

Każdy mógłby dopisać do wymienionych przeze mnie grup kolejne osoby. Powyższa "lista" jest bowiem bardzo subiektywna i bardzo przepraszam, jeśli kogoś na niej nie zamieściłęm. Nie da się jednak oprzeć jednemu wrażeniu, który nasuwa się prawdopodobnie każdemu, mianowicie:
"bycie przyzwoitym jest bardzo ryzykowne i jest to naprawdę trudny kawałek chleba".

Wszystkie zabiegi propagandowe, który są poddani ludzie, uważani przez wymienione przeze mnie na początku grupy za szkodników III RP mają za zadanie ich odczłowieczanie. Taki sam zabieg propagandowy stosowały hitlerowskie Niemcy w stosunku do żydów. Wmawiano wówczas, że Żydzi, to zwykłe insekty, które zagrażają państwu i każdemu z nas z osobna. To Żydzi byli odpowiedzialni za całe zło, jakie wówczas dotykało Niemców, więc Żydzi musieli ponieść za to karę. Jeśli dzisiaj obywateli Rzeczypospolitej Polskiej dzieli się na tych młodych, oświeconych, popierających PO, wielbiących autorytety moralne i chwalących sobie poziom życia pozwalający na przeżycie od pierwszego do pierwszego oraz na szkodników, których jak najszybciej trzeba wyeliminować, którzy są ciemną masą ciągle jątrzącą i przeszkadzającą w spokojnym życiu, to nie dziwmy się, że nasze społeczeństwo jest podzielone bardziej niż kiedykolwiek.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

niedziela, 8 grudnia 2013

Aparat Represji PRL cz.2

Madzia dzisiaj powiedziała do mnie, żebym "napisał w końcu coś na blogu". W związku z tym nie mam wyjścia :-)


Zamieszanie, które w tym tygodniu rozpoczął swoim paszkwilem na temat profesora Chrisa Cieszewskiego red. Tomasz Sekielski po raz kolejny pokazało jak wiele Polska straciła na oddaniu po roku 1989 MSW w ręce człowieka honoru generała Czesława Kiszczaka i jak wielkim żartem historii było to wszystko, co działo się w Polskim Sejmie w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 roku, kiedy to sprzymierzone siły postkomunistów, lewicy laickiej i "racjonalnej" części przedstawicieli obozu "Solidarności" zablokowały akcję lustracyjną.

W związku z tym postanowiłem dzisiaj napisać zapowiedzianą dawno temu kontynuację tekstu dotyczącego Aparatu Represji PRL.


Opublikowana w roku 1960 Instrukcja nr 03/60 z dnia 2 VII 1960 o podstawowych środkach i formach pracy operacyjnej Służby Bezpieczeństwa podkreślała, że SB już nie powinna a musi korzystać z pomocy obywateli, przez co wprowadzone zostało do użycia pojęcie obywatelskiej pomocy. Osoby, które dobrowolnie, bez jakiegokolwiek przymusu ani formy zadośćuczynienia, wynagrodzenia etc przekazywały SB informacje nazywano pomocą samorzutną.
Jednak dużo większą rolę miały w tym przypadku odgrywać te osoby, do których mieli docierać funkcjonariusze SB. Instrukcja wyjaśniała, że w pierwszej kolejności chodzi o osoby "na których pomoc i dyskrecję można liczyć" oraz, że "zwykle będą to ludzie znani ze swojej pozytywnej postawy i przychylnego ustosunkowania się do władz państwowych".

Drugą grupą osób, do których mieli docierać funkcjonariusze SB, mieli być ludzie, "którzy z racji zajmowanego stanowiska zawodowego posiadają w zasadzie obowiązek meldowania o przejawach działalności przestępczej".

Trzecią grupę zainteresowania SB miały stanowić osoby, które miały stałą styczność z osobami i/lub zagadnieniami, którymi interesowało się SB.

W praktyce operacyjnej z trzech powyższych grup utworzono pomoc obywatelską. Mimo, że nie uwzględniono tego w Instrukcji..., to w praktyce operacyjnej używano podziału na: kontakt obywatelski (osoby pozytywnie ustosunkowane do PRL), kontakt poufny, kontakt służbowy (w obu przypadkach - osoby sprawujące funkcje i zajmujące stanowiska, którymi interesowali się funkcjonariusze SB).

Instrukcja nr 03/60 z dnia 2 VII 1960 o podstawowych środkach i formach pracy operacyjnej Służby Bezpieczeństwa wprowadzała również po raz pierwszy podstawową kategorię Osobowych Źródeł Informacji, która zastąpiła agenta i informatora. Kategorią tą był TAJNY WSPÓŁPRACOWNIK, czyli osoba mająca bezpośrednie dotarcie do ludzi pozostających w zainteresowaniu operacyjnym SB i cieszących się zaufaniem uznanych za wrogie środowisk - dzięki czemu mogła ona wykonywać zlecane jej zadania.

Kolejne zmiany wprowadziła instrukcja z 1970 roku, która co prawda utrzymała kategorię tajnego współpracownika, jednak obywatelską pomoc zastąpiono w niej kontaktem służbowym i kontaktem operacyjnym. Do tego wprowadzono nową kategorię - konsultanta.

Tajni współpracownicy w latach 1970-1989 "to osoby celowo pozyskane do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa i wykonujące zadania w zakresie zapobiegania, rozpoznawania i wykrywania wrogiej działalności".

Kontakty służbowe
w latach 1970-1989 utrzymywano z pracownikami zakładów pracy, urzędów i innych instytucji a ich celem było głównie współdziałanie bezpieki i kierownictw tychże zakładów w zakresie ochrony interesów dyktatury panującej wówczas w Polsce.

W latach 1970-1989 kontakty operacyjne "z obywatelami nawiązuje się w celu zorganizowania wstępnych informacji interesujących SB w tych wszystkich wypadkach, gdy nie zachodzi potrzeba angażowania tajnych współpracowników. Kontakty operacyjne mogą być również wykorzystywane do sprawdzania wstępnych informacji otrzymywanych z innych źródeł".

Konsultanci SB w latach 1970-1989, to osoby zaangażowane do pomocy SB, które potrafiły wesprzeć bezpiekę specjalistyczną wiedzą.

W grudniu 1989 roku wprowadzono ostatnią instrukcję, która obowiązywała przez kilka następnych miesięcy do przełomu marca i kwietnia 1990 roku. Jako główną kategorię OZI utrzymano w niej tajnego współpracownika ("tajnym współpracownikiem jest osoba pozyskana do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa w celu uzyskiwania w sposób tajny informacji dla tej służby oraz realizacji innych zadań").

Wprowadzono również osobę informującą, bądź co bądź - nieoficjalnego konfidenta - która zastąpiła kontakty operacyjne jak i służbowe ("osoba informacyjna jest osobą, która doraźnie, w sposób tajny pomaga SB, w szczególności przez udzielenie informacji interesujących tę służbę, o osobach, zdarzeniach i zjawiskach").

Utrzymano również kategorię konsultanta, który wykorzystując swoją specjalistyczną wiedzę świadczył SB usługi w zakresie ocen, ekspertyz czy też tłumaczeń językowych, niezbędnych w działaniach operacyjnych.

W przyszłości na pewno będę jeszcze wracał do tematu OZI i całego aparatu represji PRL i opiszę np. jak werbowano ludzi, jednak kiedy to nastąpi? Tego nie wiem. Wiem jedno - nie obiecuję, ponieważ znowu nie wywiążę się z terminu :-)

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie!

wtorek, 29 października 2013

Między życiem doczesnym a życiem wiecznym



W piątek 1 listopada będziemy po raz kolejny obchodzić święto Wszystkich Świętych. Jak co roku w związku z tym dniem nachodzi mnie nastrój melancholii, zadumy i przemyśleń o tym co było, co jest i co będzie.

Każdy niejednokrotnie zadaje sobie lub innym pytanie: Co dzieje się z człowiekiem po śmierci? Odpowiedź na to pytanie, mimo że coraz mniej osób zdaje sobie z tego sprawę, zawiera w sobie również odpowiedzi na wiele innych pytań, takich jak np. Czy życie ludzkie ostatecznie ma jakiś sens czy jest zupełnie bezsensowne? Czy fundamentem rzeczywistości jest jakiś sens pierwotny i absolutny czy też sens pojawia się jedynie chwilowo, przemijająco i nietrwale w oceanie powszechnego i wszechogarniającego postępu? etc.
Wielcy mędrcy tego świata opowiadają nam dzisiaj o powstaniu Wszechświata i życia, które są przez nich sprowadzane do... przypadku. Wszechświat powstał przez przypadek, życie powstało przez przypadek. Przez przypadek planeta Ziemia znajduje się w tym a nie innym miejscu. Przez prawa fizyki wyglądają tak a nie inaczej. Przez przypadek komórki płodu czy to ludzkiego czy też zwierzęcego doskonale wiedzą, co mają robić w 2, 18 czy 30 tygodniu ciąży - jak się dzielić, co wykształcać etc.

Chrześcijanie a zwłaszcza katolicy, w przeciwieństwie do zwolenników "teorii przypadku" wiedzą, a wiedzą to (co trzeba podkreślić) od samego Boga, że:

"Na początku był Sens
a Sens był u Boga
i Bogiem był ów Sens."

Dlaczego zmieniłem powszechnie używane w tłumaczeniu powyższego fragmentu Ewangelii wg św. Jana "Słowo" na "Sens"? Ponieważ, co nie wszyscy wiedzą, grecki wyraz logos oznacza nie tylko "Słowo", ale również właśnie "Sens".
Jeśli zatem fundamentem całej, ogarniającej nas rzeczywistości jest Sens absolutny, który był u Boga, to człowiek pojawił się na tej Ziemi nieprzypadkowo. I to jest właśnie odpowiedź na pytanie o sens ludzkiego życia - nie jest ono przypadkiem i wbrew powszechnie wmawianej opinii - ma sens! Na każdym z nas spoczęła miłość samego Boga, który poprzez swoją śmierć na krzyżu wywołał każdego z nas z ciemności i dał obietnicę życia wiecznego. Dlatego też warto przypominać każdego dnia wszystkim chrześcijanom i nie tylko niesamowicie radosną prawdę o człowieku, który został stworzony na obraz Boga, że jest jedyną istotą na całej Ziemi, której Bóg chce dla niego samego.

W Księdze Mądrości czytamy: "Bóg śmierci nie stworzył". Co więc dzieje się z człowiekiem po śmierci? Według nauki Kościoła katolickiego przez śmierć wchodzimy w takie wymiary rzeczywistości, w których otwarcie na Boga przekracza wszelkie nasze doczesne wyobrażenia. Jak jednak wygląda ten "inny świat", którego doświadczymy po śmierci?
Święty Paweł apostoł napisał, że
"czego oko nie widziało ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie może ogarnąć, to przygotował Bóg tym, którzy go miłują".
Kiedy ktoś pyta czy w Niebie będzie miał swojego ukochanego psa, kota etc wówczas Pismo Święte odpowiada, że jeśli kogoś lub czegoś będzie ci brakowało do szczęścia, to na pewno znajdziesz je w Niebie.
Gdy jednak ktoś pyta czy spotkamy w Niebie naszych bliskich nawet jeśli relacje z nimi nie układały się nam najlepiej, to Pismo Święte odpowiada, że jeśli miłość Boga czyni nas zdolnymi do miłości bliźniego, to doskonała miłość Boga - a taka przecież miłość panuje w Niebie - czyni nas zdolnych do doskonałej miłości bliźniego. Dlatego też Pismo Święte mówi jasno, że niebiańska wspólnota nie będzie miała tych dwuznaczności, niedopowiedzeń, półsłówek, jakie dzisiaj niemalże każdy z nas doświadcza nawet w relacjach z najbliższymi. Jeśli jednak relacje z najbliższymi nie układają się nam najlepiej, to z całą pewnością wolno nam ufać, że w Niebie w końcu wraz ze swoimi bliskimi odnajdziemy się naprawdę.

Rzeczywistość po drugiej stronie to nie tylko niebiański Raj, ale również Piekło. Zapewne wiele osób zastanawiało się czy będą szczęśliwi w Raju wiedząc jednocześnie, że ich bliscy - mąż, żona, dzieci, rodzeństwo, rodzice etc - zostali potępieni w Piekle? Zapewne niejednokrotnie prawie każdy ksiądz usłyszał wypowiedziane z niepokojem słowa: "Przecież nie mógłbym być szczęśliwy w Niebie, gdyby ktoś bardzo mi bliski miał spędzić wieczność w Piekle". Ja sam jestem jednak przekonany, że Bóg jest miłością i że zależy mu na pewno jeszcze bardziej niż nam samym, aby nasi bliscy zostali zbawieni.

Ktoś może teraz zapytać: Skoro Bóg jest miłością, to po co stworzył Piekło? Piekło jest dobrowolnym i całkowitym zamknięciem się na miłość. Być może rację miał Adam Mickiewicz pisząc, że:

"Szatan wie, że Bóg wieczny i w sile niezmierny
Ale o tym zapomniał, że Bóg miłosierny".

Dając człowiekowi wolną wolę Bóg dał mu wybór między Niebem a Piekłem, między miłością a nienawiścią, między Nim Samym a szatanem i w mojej ocenie jest czymś naprawdę przerażającym to, że człowiek na wzór szatana może odrzucać Boga i całkowicie zamykać się na Jego miłość.

Jakiś czas temu w Klubie Ronina odbyła się debata na temat "Śmierci klinicznej". Poniżej zamieszcza link z tamtego spotkania. Zapraszam do obejrzenia.



PS. W weekend kontynuacja "Aparatu represji PRL".

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

piątek, 25 października 2013

Lech Kaczyński - Silny Prezydent, Uczciwa Polska


Wczoraj minęło 8 lat od momentu jak Polacy wybrali na swojego Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
W związku z tą małą rocznicą pozwolę sobie dzisiaj przypomnieć kulisy kampanii prezydenckiej, która doprowadziła Lecha Kaczyńskiego do tego zwycięstwa.

Afera Rywina, Afera Paliwowa oraz setki, jeśli nie tysiące innych mniejszych lub większych afer i nieprawidłowości bardzo szybko doprowadziły do kryzysu formacji politycznej, z której wywodził się ówczesny Prezydent III RP - Aleksander Kwaśniewski.
Establishment potrzebował na stanowisku głowy państwa kogoś takiego jak on. Kogoś, kto ładnie się uśmiechnie, kto będzie na każde jego zawołanie a jednocześnie kogoś budzącego zaufanie wśród obywateli. Jak to określił w "Polactwie" red. Ziemkiewicz - "LUDZKIEGO PANA".


Początkowo media przebijały się w spekulacjach na temat ewentualnego startu w wyborach prezydenckich w 2005 roku małżonki Aleksandra Kwaśniewskiego - Jolanty - oraz ówczesnego (i dla niektórych również współczesnego) guru polskiego "dziennikarstwa" - Tomasz Lisa. "Fakt", "Super Express" oraz inni przedstawiciele mediów prześcigali się w analizowaniu walorów dwójki tych "przyszłych kandydatów" oraz na publikowaniu wstępnych "sondaży", w których jednak częściej zwyciężała Jolanta Kwaśniewska. Definitywna odmowa zarówno pierwszej damy jak i byłego już wówczas szefa "Faktów" TVN zakończyła te spekulacje.

Swój epizod w połączeniu z dobrymi notowaniami w sondażach zaliczył śp. prof. Zbigniew Religa, jednak bardzo szybko jego miejsce w czołówce przyszłych kandydatów na urząd Prezydenta RP zajęli partyjni przywódcy z Lechem Kaczyńskim, Donaldem Tuskiem, Andrzejem Lepperem i Włodzimierzem Cimoszewiczem na czele. Pierwsi dwaj, jak pamiętamy, "starli się" potem w drugiej turze wyborów.


Wybory parlamentarne w roku 2001 oraz wybory samorządowe w roku 2002 rozpoczęły proces umacniania się na polskiej scenie politycznej dwóch, wówczas jeszcze, postsolidarnościowych partii - Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej.
Lech Kaczyński, wygrywając w bardzo dobrym stylu wybory na prezydenta Warszawy, miał bardzo dobrą pozycję wyjściową. Mimo całej fali krytyki, jaka po dzień dzisiejszy spada na niego za tamten okres zarządzał on stolicą w sposób zdecydowany, pomysłowy i odrzucający dalsze życie w układach Rywinlandu, oddając jednocześnie cześć bohaterom stolicy poprzez budowę Muzeum Powstania Warszawskiego i spektakularne obchody 60. rocznicy jego wybuchu.
Donald Tusk wygrywając w 2003 roku wybory na przewodniczącego PO coraz głośniej zaczął mówić o swoich prezydenckich ambicjach. Ówczesny wicemarszałek Sejmu nie miał jednak tak bezkrytycznego poparcia w szeregach swojej partii, jakie w szeregach PiS miał Lech Kaczyński.

Lech Kaczyński od początku propagował wartości, na których od zawsze się opierał, które zostały ujęte w hasło "Rodzina, Uczciwość, Przyszłość". Jeden z jego sloganów wyborczych "Lech Kaczyński - Prezydent IV Rzeczypospolitej" był jednocześnie związany z hasłami, jakimi w wyborach parlamentarnych wyróżniało się Prawo i Sprawiedliwość. Gdy doda się do tego również przedstawianie Lecha Kaczyńskiego jak prawdziwego patrioty i katolika oraz często poruszane przez niego tematy, do których przede wszystkim należały lustracja, dekomunizacja oraz niedostatek wartości narodowych mamy, jakby w pigułce, nie tylko obraz Lecha Kaczyńskiego w tej kampanii, ale obraz całego jego życia.

W przeciwieństwie do Lecha Kaczyńskiego Donald Tusk nie miał zbyt wiele do wyeksponowania ze swego życiorysu politycznego, dlatego też jego piarowcy próbując przypodobać się wyborcom tworzyli bardzo zręczne reklamówki, w których przypominano okres pracy fizycznej kandydata PO w PRL. Kampania Donalda Tuska poza tym kreowała go na wielkiego męża stanu, który jest otwarty na wszelki dialog oraz rozumiejący jak nikt inny wszelkie problemy społeczne. Opowiadanie o Gdańsku i piłce nożnej, spotkania z rolnikami (wówczas żaden nie zapytał "Jak żyć?"), spotkania z Angelą Merkel w Niemczech i Angeliką Borys na Białorusi, na które późniejszy premier się później niejednokrotnie powoływał oraz inne sprytne zabiegi marketingowe spowodowały, że poparcie dla kandydata PO rosło.


Nieznaczna przewaga Donalda Tuska nad Lechem Kaczyńskim po I turze wyborów zapowiadała ostrą walkę przed II turą.
Zarówno wyniki I tury wyborów prezydenckich jak i wyniki wyborów parlamentarnych odzwierciedlały, że Polacy wierzą w projekt IV RP i chcą, żeby doszedł on do skutku. Jednak upadek mitu koalicji PiS-PO niemalże zaraz po wyborach parlamentarnych spowodował coraz ostrzejszą krytykę spadkobierców Unii Demokratycznej i Unii Wolności oraz jej lidera - Donalda Tuska.
Sztab wyborczy Lecha Kaczyńskiego przed II turą skupił się na zderzeniu osobowości kandydatów. Eksponowanie dorobku Lecha Kaczyńskiego oraz przedstawianie go jako kandydata popierającego politykę socjalną były niekiedy miażdżące w porównaniu z mizernymi dokonaniami Donalda Tuska i doczepioną do niego etykietą liberała.
Dodatkowo trzeba powiedzieć, że ówczesny poseł PiS (dziś Solidarna Polska) Jacek Kurski podgrzał atmosferę wypuszczając do mediów informację o "dziadku z Wermachtu" Donalda Tuska. Sprawa została wyjaśniona (w rzeczywistości "dziadek" został wcielony przymusowo i zdezerterował), jednak gdy słuchało się bardzo pokrętnych i dziwnych tłumaczeń Donalda Tuska w głowach wielu niezdecydowanych wyborców zapewne zapalała się wówczas lampka z odpowiedzią na pytanie - skąd ta cała proniemiecka postawa Donalda Tuska.

Donald Tusk nie pozostawał dłużny. Obecna prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz wszelkimi sposobami próbowała niszczyć wizerunek Lecha Kaczyńskiego krzycząc na lewo i prawo, że PiS nie umie podzielić się władzą a sam Lech Kaczyński, jako Prezydent Warszawy nie dbał o hospicja. Chyba wówczas rozpoczęła się na poważnie kampania "straszenia PiS-em". Główni ówcześni politycy PO straszyli Polaków zdominowaniem najważniejszych ośrodków władzy przez "partię bliźniaków" przypisując im jednocześnie autorytarne a nawet dyktatorskie skłonności.

W całej tej wojnie na większe zdyskredytowanie przeciwnika obecnego premiera oskarżano o: skupianie się na reprezentacji elit gospodarczo-finansowych, chwiejność poglądów, zwycięstwo w pierwszej turze w więzieniach, poparcie ze strony symboli (post)komunizmu - Jerzego Urbana i Leszka Millera.
Lechowi Kaczyńskiemu zarzucano natomiast, że: jego radykalizm będzie miał złe skutki dla gospodarki, stanie się on "prezydentem wojny", brakuje mu zaufania do ludzi, w pierwszej turze wygrał w zakładach psychiatrycznych, popiera go Lepper.

Na finiszu kampanii lepiej prezentował się Lech Kaczyński. Po sześciu debatach między nim a Donaldem Tuskiem (trzy w TV, dwie w prasie, jedna w radio) nie można było odnotować jakiejś zasadniczej zmiany w ich poparciu. Wprawdzie większość sondaży wskazywała, że nieco lepiej wypadł w nich Tusk (był wyższy, młodszy, bardziej "medialny"), jednak komentarze ekspertów, dziennikarzy i speców od Piar każdorazowo doceniały wysiłek marketingowy sztabu Lecha Kaczyńskiego i samego kandydata, chociażby przez to, że tak "radykalny" kandydat tak dobrze panował nad emocjami, mimo prowokacyjnych pytań i zachowań ze strony swojego kontr-kandydata.

Rozmiękczenie wizerunku Lecha Kaczyńskiego, który w trakcie całej kampanii był prezentowany jako uśmiechnięty mąż i ojciec wraz z żoną, córką, zięciem i wnuczką przy jednoczesnym promowaniu go jako "odważnego szeryfa" okazało się strzałem w "10".
Na "Ostatnia prostej" kampanii sztab Donalda Tuska "poprawiał" jego wygląd na bilbordach poprzez zmniejszanie kontrastu, pogrubianie rys twarzy, zmianę koloru oczu etc. Sam Donald Tusk dawał do zrozumienia, że będzie kontynuował prezydenturę Aleksandra Kwaśniewskiego.

Jak wiemy w II turze wyborów zwyciężył w bardzo dobrym stylu Lech Kaczyński.

To zwycięstwo było również tryumfem jego brata - Jarosława - prezesa PiS, który w ostatnich tygodniach przed II turą wyborów nie udzielał się aktywnie w kampanii swojego brata. Lech Kaczyński dziękował nieobecnemu na wiecu Jarosławowi wygłaszając podczas wieczoru wyborczego słynne słowa: "Panie prezesie, melduję wykonanie zadania!"

Co działo się potem aż do pamiętnego sobotniego ranka 10 kwietnia 2010 roku każdy, kto ma mózg doskonale wie. Jednak dla przypomnienia wrzucam filmik ze spotkania z Sławomirem Kmiecikiem, na którym opowiadał on o swojej książce "Przemysł pogardy". Komu nie chce się oglądać, temu polecam wspomnianą książkę. Warto mieć, warto pokazywać ludziom dzisiaj w dalszym ciągu plujących na dorobek śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.



Na temat Lecha Kaczyńskiego jest jeszcze dużo do powiedzenia, dużo do przeanalizowania a jeszcze więcej do uświadomienia opinii publicznej, jednak jest to temat na następne teksty i książki.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

wtorek, 22 października 2013

Janusz Krasiński - "Cenzurowany Życiorys"

Miała być dzisiaj kontynuacja rozpoczętego przeze mnie wczoraj wątku o Osobowych Źródłach Informacji UB-SB. Miałem dzisiaj opisać "ewolucję" OZI, jaka miała miejsce w PRL po roku 1955, jednak napiszę o tym jutro. Dzisiaj po prostu muszę zamieścić film pt. "Życiorys cenzurowany" o śp. Panu Januszu Krasińskim.


Pewnie mało kto wie, kim był Pan Janusz Krasiński. Zupełnie mnie to nie dziwi, ponieważ w III RP pomniki stawia się takim ludziom jak Zygmunt Bauman, Stefan Michnik czy też innym, którzy kiedyś zbłądzili bądź walcząc z żołnierzami wyklętymi i "Solidarnością" byli zaciekłymi antykomunistami i patriotami.

Kim był natomiast Pan Janusz Krasiński?
Przekonajcie się sami.
Zapraszam do obejrzenia filmu "Cenzurowany Życiorys".



Warto zauważyć, że film powstał w roku 2007 - 5 lat przed śmiercią jednego z największych, w mojej ocenie, Polaków, którzy do końca byli wierni swoim zasadom i ideałom oraz którzy do końca swojego życia walczyli o to, "żeby Polska była Polską".
Pamiętam jak dziś smutek, który ogarnął mnie, gdy w październiku roku 2012 przeczytałem na internetowej stronie "Rzeczpospolitej" informację, że Pan Janusz nie żyje. Od razu zadzwoniłem do kilku znajomych, którzy, tak jak ja, są zachwyceni jego książkami, żeby ich o tym poinformować. Wszyscy nie dowierzali...

Poniżej zamieszczam jeszcze film ze spotkania, które odbyło się 27 lutego w Domu Kultury "Zacisze" w Warszawie, na którym wspominano tego wielkiego człowieka.

   

Dzisiaj, kilka dni po I rocznicy śmierci Pana Janusza, mam ogromną nadzieję, że już niedługo nadejdzie czas, kiedy ludzie tacy jak On nie będą postaciami anonimowymi dla większości społeczeństwa. Wierzę, że wszystko, czego Pan Janusz dokonał w swoim życiu nie pójdzie na marne, że Polacy w końcu się przebudzą i że PRL-bis umrze w końcu śmiercią naturalną robiąc miejsce dla silnej, zamożnej, sprawiedliwej i katolickiej Polski. Polski, o którą przez całe życie walczył Pan Janusz Krasiński.

Cześć i Chwała Bohaterom!

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

poniedziałek, 21 października 2013

Aparat Represji PRL cz.1

Przepraszam wszystkich za dość długą nieobecność. Mam nadzieję, że teraz będzie więcej czasu do nadrobienia wszystkich zaległości.

Tym postem chciałbym rozpocząć cykl kilku postów, które mam nadzieję, napiszę w krótszych odstępach czasu niż ostatnio miało to miejsce a ich tematem przewodnim będą Tajni Współpracownicy.
Powiem szczerze, że bardzo długo zabierałem się za pisanie tego posta. Chyba 2 albo 3 tygodnie temu zapowiedziałem go Krzysztofowi Klebachowi z "Klubu Gazety Polskiej Będzin II", jednak zawsze albo brakowało czasu, natchnienia albo dokumentów. Dzisiaj jednak zmobilizowała mnie do jego napisania audycja, jakiej wysłuchałem na NiepoprawneRadio.PL, pt. "Spotkanie autorskie: Sławomir Cenckiewicz, Antoni Macierewicz, Krzysztof Wyszkowski - 'Wałęsa. Człowiek z teczki'". Przejdźmy może jednak do rzeczy.


Lech Wałęsa był Tajnym Współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie "Bolek" - takie jest oficjalne stanowisko Instytutu Pamięci Narodowej. Tajny Współpracownik nie był jednak tylko i wyłącznie kapusiem, konfidentem czy też "romantycznym bohaterem", który został zmuszony do takiego postępowania, mimo że tak naprawdę tego nie chciał oraz (co jest chyba najczęściej podkreślane) nikomu swymi donosami krzywdy nie zrobił.

W lutym 1945 roku wydano "Instrukcję (tymczasową) [o] pozyskiwaniu, pracy i ewidencji agenturalno-informacyjnej sieci". Po raz pierwszy zostały wówczas zdefiniowane dwie kategorie OZI (Osobowych Źródeł Informacji) a były nimi: agent i rezydent.

W tejże "Instrukcji..." stwierdzono, że agentem jest człowiek "wierny" i "oddany" funkcjonariuszom UB. Rezydentem natomiast był agent, który przejmował od funkcjonariusza UB łączność z kilkoma innymi agentami. "Instrukcja..." informowała, że rezydent:
"musi się z nimi [agentami - przyp. Geolog] regularnie spotykać, przyjmować od nich agenturalne doniesienia i dawać im instrukcje z zlecenia. Z rezydentem spotyka się operacyjny pracownik, który przyjmuje od niego agenturalne doniesienia, zapoznaje się z nimi i wydaje przez rezydenta zlecenia i instrukcje do dalszej pracy dla każdego agenta oddzielnie".
Rezydenturą nazywano wówczas sieć agenturalną pozostającą na kontakcie określonego rezydenta.

15 sierpnia 1953 roku, rozkazem ministra bezpieczeństwa publicznego, wydano kolejną instrukcję, która doprecyzowała kwestię poruszone w sposób pobieżny 8 lat wcześniej. W porównaniu z poprzednią instrukcją doprecyzowała ona informacje, kim jest agent oraz wprowadzała nową kategorię współpracownika jakim był informator.

Według instrukcji z 1953 roku agent "miał być osobą, która bezpośrednio tkwiła w organizacji prowadzącej antysystemową działalność lub mogła uzyskać do niej bezpośredni dostęp".
W instrukcji z roku 1955 dodano dodatkowo informację mówiącą, że agent "powinien być wykorzystywany w zasadzie w rozpracowaniach operacyjnych oraz w sprawach operacyjnego sprawdzania - czyli w ramach poważniejszych działań resortu".

W odróżnieniu od agenta informator posiadał łączność z organizacją, która została uznana za wrogą lub potencjalnie zagrażała bądź mogła zagrażać komunistycznej dyktaturze. Informatorzy byli również werbowani w tak zwanych celach profilaktycznych, czyli w tym wypadku "do inwigilacji osób podejrzanych", "do operacyjnej ochrony obiektów specjalnych" itd.

Najprościej rzecz ujmując - różnica między agentem a informatorem polegała na tym, że agent tkwił w organizacji realnie walczącej z systemem, natomiast informator miał z nią jedynie kontakt lub należał do środowiska (delikatnie mówiąc) nieprzychylnego komunistom, ale nie przejawiającego aktywności. Zadanie informatora polegało w zasadzie tylko i wyłącznie na zbieraniu informacji. Agent zaś miał realne możliwości nie tylko dostarczania informacji, ale także realizowania zadań i inicjowania kombinacji operacyjnych.

Instrukcja z 1953 roku poza dodaniem informacji, że rezydent powinien kierować w zasadzie siecią informatorów a agentami tylko i wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach nie zmieniała w zasadzie w wypadku rezydentów niczego więcej. Dopiero instrukcja wydana 2 lata później podkreślała, że rezydentami powinni być tylko sprawdzeni członkowie lub kandydaci na członków PZPR.
Jeśli zaś chodzi o rezydenturę instrukcja z 1953 roku informowała, że powinna ona obejmować konkretny obiekt lub obszar, np. gminę, wioskę, urząd a nawet statek morski.

Od przełomu lat 40. i 50. funkcjonowała w praktyce operacyjnej kategoria kontaktu operacyjnego, która nie została ujęta w żadnej z dotychczas wymienionych instrukcji. Kontaktem operacyjnym była osoba, która nie podpisywała zobowiązania do współpracy i najczęściej nie oczekiwano od niej realizacji zleconych zadań (korzystano jedynie z jej naturalnych możliwości) a informacje najczęściej podawała ustnie. Kontaktami operacyjnymi najczęściej byli członkowie PZPR. Działo się tak ponieważ wprowadzono zakaz werbunku członków PZPR a określenie kogoś mianem kontaktu operacyjnego było prostym i wygodnym ominięciem owego zakazu.

Na dzisiaj chyba wystarczy. W następnym tekście zajmę się kolejnymi latami PRL i kolejnymi kategoriami osobowych źródeł informacji UB-SB a wierzcie mi - trochę jeszcze tego jest. Muszę jednak napisać kilka zdań o każdej z grup OZI, żeby móc przejść do opisu werbunku i zadań OZI.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

czwartek, 19 września 2013

Wolnych ludzi nic nie złamie...



Pewna gazeta, która swego promowała się znakiem "Solidarności" do dzisiaj stara się wmówić obywatelom RP, że okres IV RP, czyli de facto lata 2005-2007, to najgorszy, najbardziej totalitarny i najstraszniejszy czas w historii Polski.
Ta sama gazeta nazywa Żołnierzy Wyklętych leśnymi bandytami starając się przedstawić ich w jak najbardziej perfidnym świetle, jednocześnie gloryfikując polskich najeźdźców i oprawców.
Dzięki dobrym ludziom do głosu dochodzą również osoby, które chcą uczcić pamięć o bohaterach, którzy nigdy nie zostali złamani przez najeźdźcę czy to ze strony niemieckiej czy rosyjskiej. Pamięć o tych właśnie żołnierzach jest dzisiaj natchnieniem i motywacją dla wielu młodych ludzi i mimo, że w mediach głównego nurtu istnieje niepisany zakaz mówienia o nich w sposób pozytywny, to jednak coraz więcej pozytywnych wypowiedzi może się przebić do opinii publicznej.

Właśnie o jednym z Żołnierzy Wyklętych będzie dzisiejszy tekst. Od razu muszę zastrzec, że zdaję sobie sprawę, iż chyba nie jestem najodpowiedniejszą osobą do pisania tekstów tego typu, ale spróbuję.


W 1910 roku w Stryju (Austro-Węgry) urodził się Zygmunt Szendzielarz, którego zwłoki IPN odnalazł na wiosnę tego roku. Uczęszczał on najpierw do Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej, a następnie do Szkoły Podchorążych Kawalerii, po czym trafił do 4. Pułku Ułanów Zaniemeńskich. We wrześniu 1939 roku pułk ten został wcielony w skład Północnego Zgrupowania Odwodowej Armii "Prusy", a następnie Grupy Operacyjnej gen. Andersa. Porucznik Zygmunt Szendzielarz był wówczas dowódcą 2. szwadronu. Za swój udział w obronie Rzeczypospolitej podczas kampanii wrześniowej został odznaczony krzyżem Virtuti Militari V klasy.

Po wrześniowym zwycięstwie hitlerowców wstąpił on do Związku Walki Zbrojnej pod skrzydłami którego rozpoczął on organizację konspiracji na terenie Wileńszczyzny. W 1943 roku Zygmunt Szendzielarz (wówczas już "Łupaszka") został dowódcą pierwszego polskiego oddziału partyzanckiego na Wileńszczyźnie, który później przekształcił się w V Wileńską Brygadę Armii Krajowej, która niedługo potem stała się najliczniejszą i najsilniejszą brygadą AK na Wileńszczyźnie. W uznaniu zasług, w styczniu 1944 roku, Komendant Okręgu Wileńskiego AK, pułkownik Aleksander Krzyżanowski (pseudonim "Wilk"), odznaczył "Łupaszkę" Krzyżem Walecznych.

Mimo rozkazu o demobilizacji Zygmunt "Łupaszka" Szendzielarz pozostał w konspiracji i podjął dalszą walkę z sowieckim najeźdźcą i służącymi mu polskimi zdrajcami. Dane, którymi aktualnie dysponują polscy historycy pozwalają stwierdzić, że w latach 1945-1948 oddziały, wówczas już majora "Łupaszki" rozbiły kilkanaście placówek Armii Czerwonej, około 60 posterunków MO, kilka placówek UBP i posterunków SOK, a także zlikwidowały około 200 funkcjonariuszy i oficerów NKWD, UBP, MO i Armii Czerwonej.

Oprócz akcji zbrojnych major "Łupaszka" prowadził również akcję propagandową - brał udział w redagowaniu, powielaniu i rozpowszechnianiu wśród ludności cywilnej ulotek o treści antykomunistycznej. Poniżej fragment jednej z tych ulotek z marca 1946 roku:
"(...) Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich. (...) My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości".

30 czerwca 1948 roku major Szendzielarz został aresztowany w Osielcu pod Zakopanem i natychmiast przetransportowany do aresztu śledczego na Rakowieckiej w Warszawie, w którym to spędził 2,5 roku. W listopadzie 1950 roku rozpoczął się proces "Łupaszki" oraz innych byłych członków Okręgu Wileńskiego AK. Przewodniczącym składu sędziowskiego w tym procesie był były żołnierz AK, a potem wyjątkowo dyspozycjyjny i wierny komunista oraz nieprzeciętnie krwawy i brutalny stalinowski sędzia - Mieczysław Widaj (zmarł w 2008 roku pobierając 9 tys zł emerytury i nigdy nie odpowiadając za swoje wyroki). Wszyscy oskarżeni w tym procesie z wyjątkiem kobiet zostali skazani na śmierć.

Wieczorem 8 lutego 1951 roku major Zygmunt "Łupaszka" Szendzielarz został stracony w więzieniu na Mokotowie. Zarówno w śledztwie jak i przed egzekucją zachował godną, prawdziwie patriotyczną postawę, m. in. nie prosząc komunistów o łaskę.

Przez cały okres PRL major Szendzielarz był przedstawiany w jak najgorszym świetle. Bandyta, zdrajca, faszysta - to tylko niektóre epitety na jego temat, które można było usłyszeć bądź przeczytać w reżimowych mediodajniach. Prawdziwą twarz "Łupaszki" można było poznać tylko na emigracji, np. paryskie "Zeszyty Historyczne" opublikowały w odcinkach jego biografię, a Kazimierz Sabbat -  prezydent Polski na Uchodźstwie - w 1988 roku odznaczył majora Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari.
Dopiero po roku 1989 Polacy mieszkający między Odrą a Bugiem mogli poznać prawdę o polskim bohaterze. W 1993 roku Zygmunt Szendzielarz został oczyszczony przez sąd III RP ze wszystkich postawionych mu przez komunistów zarzutów, natomiast w roku 2007 odznaczył "Łupaszkę" Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski - za wybitne zasługi dla niepodległości RP.
Pośmiertna rehabilitacja, która została dokonana 20 lat temu dalej spędza sen z powiek spadkobiercom tamtego systemu a pamięć o polskich bohaterach, którzy zostali przez nich zamordowani czy to po II Wojnie Światowej czy też po roku 1956 jest jedną z najpotężniejszych broni ludzi, którzy nie zgadzają się z proponowaną przez nich drogą, którą ma podążać Polska.

W książce Tadeusza Płużańskiego pt. "Bestie" (na podstawie której w dużej mierze powstał powyższy tekst) znajdują się fragmenty przygotowanego w 2006 przez Posłów PiS z sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu projektu uchwały mającej na celu uczczenie w 55. rocznicę śmierci majora "Łupaszki". Oto kilka z nich:
"55 lat temu, 8 lutego 1951 roku, zamordowany został w komunistycznym więzieniu major Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka". Żołnierz do końca wierny Niepodległej Polsce, za swoją służbę dwukrotnie odznaczony orderem Virtuti Militari".

"Oddziały utworzone przez majora "Łupaszkę" przeprowadziły w latach 1945-1952 około 450 akcji zbrojnych. W jednostkach podległych majorowi "Łupaszce" panowała wzorowa dyscyplina. Zwalczały one nie tylko komunistyczny aparat bezpieczeństwa, ale także chroniły ludność przed pospolitymi bandytami".

"W latach 1943–1944 5. Wileńska Brygada Armii Krajowej stoczyła kilkadziesiąt bitew. Oddział majora "Łupaszki" prowadził krwawe walki z wojskami hitlerowskimi, z pozostającymi w służbie III Rzeszy formacjami litewskimi oraz z sowiecką partyzantką terroryzującą Polaków. W czasie tych działań Zygmunt Szendzielarz zdobył sobie zaszczytną opinię znakomitego dowódcy, a 5. Brygada w uznaniu poniesionych ofiar zyskała miano »Brygady Śmierci«".

"Major Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka" stał się symbolem niezłomnej walki o Niepodległą Polskę, jaką toczyli "Żołnierze Wyklęci" - żołnierze antykomunistycznego ruchu oporu z organizacji Wolność i Niezawisłość, Armii Krajowej na Kresach Wschodnich, Ośrodka Mobilizacyjnego Wileńskiego Okręgu AK, Narodowych Sił Zbrojnych, Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, Ruchu Oporu Armii Krajowej, Konspiracyjnego Wojska Polskiego i dziesiątek innych organizacji; podkomendni podpułkownika "Kotwicza", podporucznika "Zagończyka", kapitana "Młota", majora "Orlika", majora "Zapory", kapitana "Warszycy", majora "Ognia", kapitana "Bartka" i wielu innych, których żołnierski szlak kończyła śmierć w nierównej walce z komunistycznymi siłami bezpieczeństwa bądź ubecki strzał w tył głowy. Niech polska ziemia utuli ich do spokojnego snu. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, czczącej Ich pamięć, stwierdza, że "Zołnierze Wyklęci", dobrze zasłużyli się Ojczyźnie".

Mógłbym na koniec przytoczyć całe bicie piany, jakie w związku z projektem powyższej uchwały zafundowała społeczeństwu postkomuna od jednej z największych komunistycznych gadzinówek, jaką jest "Trybuna" a na "Gazecie Wyborczej" kończąc... Mógłbym przytoczyć wypowiedzi spadkobierców PZPR, czyli SLD... Mógłbym tylko, po co tak naprawdę przytaczać wypowiedzi ludzi, dla których bohaterami są np. Zygmunt Bauman, Stefan Michnik, Wojciech Jaruzelski i inni zbrodniarze?


Obyśmy doczekali dnia, w którym tacy ludzi jak major Zygmunt "Łupaszka" Szendzielarz doczekają się w wolnej Polsce uroczystych pogrzebów ze wszystkimi honorami - takich na jakie zasłużyli bohaterowie.

Między innymi ze względu na pamięć o ofiarach komunizmu lata 2005-2007 w historii Polski zostały nazwane przez główne ośrodki medialne tak jak napisałem to na początku tego tekstu. Mając jednak wybór między "Żołnierzami Wyklętymi" PiS a stalinowcami, SB-kami i resztą komunistycznych zbrodniarzy, którzy dzisiaj dorobili się tytułów profesorów, ogromnych majątków, statusu autorytetów moralnych lansowanych przez obecną władzę - zawsze wybiorę tych pierwszych i wiem, że nie jestem sam.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

poniedziałek, 9 września 2013

Byle sumienie nie gryzło...


Kolejne wybory na szczeblu lokalnym i kolejne zwycięstwo kandydata Prawa i Sprawiedliwości. W wypowiedziach i komentarzach wielu publicystów widać przeświadczenie, że w Polsce coś się ruszyło. Widać, że powoli zaczyna się coś zmieniać w świadomości wielu Polaków. Nawiązując do tych właśnie wyborów chciałbym dzisiaj zastanowić się nad "polskim sumieniem".

W 1995 roku, po zwycięstwie w drugiej turze wyborów prezydenckich przez Aleksandra Kwaśniewskiego, na łamach "Tygodnika Solidarność" opublikowano rozmowę, którą przeprowadziła Barbara Sułek-Kowalska z Biskupem Józefem Życińskim. Pani redaktor zapytała wówczas duchownego: "Czy Ksiądz Biskup wie już, jak nazwać to, co się w Polsce stało?".
Odpowiedź (w mojej ocenie mało wyczerpująca i jednoznaczna) brzmiała następująco:
"Dla mnie jako kapłana i duszpasterza, czymś niezwykle ważnym pozostaje oznaka stanu polskich sumień wyrażona w tym wyborze. Wiedziałem, że ten stan sumień pozostawiał wiele do życzenia, i że duża część społeczeństwa zachowuje krytycyzm wobec etosu 'Solidarności'. Ale jednak wskaźnik procentowy był dla mnie zaskoczeniem".
Pozwolę sobie przypomnieć, że tamte wybory zakończyły się wynikiem:
Aleksander Kwaśniewski 9 704 439 (51,72%) głosów
Lech Wałęsa 9 058 176 (48,28%) głosów.

Następnie zapytany, czy z tego wynika, że ani Sierpień'80, ani lata stanu wojennego nie spowodowały przełomu w polskich sumieniach - Biskup Życiński powiedział, że mówienie o przełomie lub braku byłoby nie lada uproszczeniem, ponieważ "niewątpliwie dokonuje się jakiś proces nasycenia sumień nową treścią, na pewno u wielu osób nastąpiło otwarcie na dziedziny rzeczywistości, których przedtem te osoby nie znały i nie dostrzegały". Jednak - zdaniem biskupa - to był dopiero warunek wstępny umożliwiający podjęcie kuracji, która będzie trwała długo, gdyż "wielką iluzją byłoby sądzić, że powiew sierpniowego wiatru od morza przyniósł radykalne uzdrowienie wszystkich polskich sumień".

W roku 2006 wydawnictwo Prószyński i S-ka wydało książkę autorstwa Hannah Arendt pt. "Odpowiedzialność i władza sądzenia", zawierającą zbiór niepublikowanych tekstów autorki z ostatnich 10 lat jej życia (1965-1975) W tejże książce autorka stawia tezę, iż ci, którzy "trzymają się sztywno wartości moralnych nie są wiarygodni". Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ okazuje się, że można je "zmieniać z dnia na dzień i że pozostaje wówczas jedynie nawyk trzymania się czegokolwiek", co zresztą autorka udowadnia posiłkując się wieloma przykładami z historii.

Śledząc ostatnie siedemdziesiąt lat historii Rzeczypospolitej Polskiej widać, że słowa zarówno Biskupa Życińskiego jak i Hannah Arendt chyba najlepiej obrazują stan polskich sumień. A wszystko zaczęło się w momencie, gdy rozpoczęto na terenie Polski instalowanie komunistycznego reżimu. Wówczas rozpoczęła się pierwsze na tak masową skalę porzucanie bez najmniejszego oporu (a niejednokrotnie z entuzjazmem) wartości takich jak Bóg, Honor, Ojczyzna, Wierność, Godność etc. Zostały one zastępowane przede wszystkich czynami (a nie hasłami jak co niektórzy uważają), do których zachęca wytwór ideologiczny stworzony przez Marksa, Engelsa i Lenina.
Historia powtórzyła się po roku 1989, gdy pod hasłem "powrotu do Europy", tak wiele osób podświadomie przekonano do tego, by zrezygnowały z samodzielnego myślenia.

"Rewolucja moralna" zapowiedziana przez braci Kaczyńskich po wygranych przez nich wyborach parlamentarnych i prezydenckich w 2005 roku przerodziła się w "Czas wrzeszczących staruszków". Wszystko po to, aby dotychczas rządząca Polską elita, kryjąca się pod banderą wartości katolickich, w dalszym ciągu sprawowała rząd dusz, dzięki któremu mogłaby wszczepiać do polskiej świadomości "wartości" obce, które jeszcze do niedawna nie miały jakiejkolwiek sił przebicia i możliwości przyjęcia do ludzkiej świadomości.

Na miejscu będzie przypomnienie ostrzeżenia, zawartego w książce Marii Dąbrowskiej pt. "Noce i dni":
"Świat dzisiejszy, w którym przekroczone zostały wszystkie granice przyzwoitości, a jednocześnie załamały się autorytety wszystkich oficjalnych wzorców, doktryn, dogmatów, stanął właśnie wobec conradowskiej próby moralności. Nie jesteśmy jeszcze w stanie powiedzieć, czy świat tę próbę wytrzyma - możemy jednak z całą pewnością powiedzieć, że lepiej będzie, aby świat się od conradowskiej postawy nie odżegnywał. Wkład tej postawy i tej moralności okaże się potrzebny każdemu, kto będzie kształtował nowoczesną rzeczywistość moralną."

Wracając do zwycięstwa PiS na Podkarpaciu i we wszystkich poprzednich lokalnych starciach - w mojej ocenie pokazuje to jeszcze jedną ważną rzecz, o której niestety mało kto chce wspomnieć a co próbowałem nieco przybliżyć powyżej. Po sześciu latach rządów Donald T. i jego mafii widać, że coraz więcej osób ma gdzieś, co dzieje się z państwem. Przecież poziom niezadowolenia z rządzących jest aktualnie jednym z najwyższych w historii III RP, a mimo to obywatele wykazują się taką obojętnością. Pisałem już wcześniej, że raz podczas rozmowy ze znajomymi usłyszałem tekst, że i tak nie ma na kogo głosować, dlatego zagłosują na PO, ponieważ przyjdzie PiS, powoła 20 komisji i w koło będzie mowa o Smoleńsku, a taki robotnik, który zarabia 1200 zł miesięcznie chce mieć święty spokój, żeby nikt mu się nie wpierdzielał, chce spokojnie posłać dzieci do szkoły, spłacać kredyty, a nie ciągle słuchać czarnowidztwa Kaczyńskiego.

Nie jest to zapewne tylko opinia moich znajomych, ponieważ jestem przekonany, że myśli tak przynajmniej kilka procent naszego społeczeństwa. Pokazuje to tylko i wyłącznie jak bardzo ludzie są dziś upodleni i jak bardzo im już wszystko zobojętniało. Najważniejszy jest święty spokój.
W mojej ocenie zaszło to już tak daleko, że po zwycięstwie w wyborach do parlamentu przez PiS nowa rewolucja moralna niczego tak naprawdę nie zmieni, bo jak przyjdzie co do czego znowu będzie się słyszeć teksty typu "pierdolony Kaczor" i podobne. Stan w jakim aktualnie znajdują się sumienia wielu Polaków nie sprzyja powrotowi prawdziwego znaczenia takich wartości jak honor i wierność - wartości, które są związane z chyba najbardziej zapomnianą i pomijaną dzisiaj wartością, jaką jest odpowiedzialność, która zarówno w życiu publicznym jak i prywatnym zdaje się nie odgrywać dziś żadnej istotnej roli.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

środa, 7 sierpnia 2013

Odwrócony marksizm


Jakiś czas temu opublikowano sondaż, z którego wynikało, że około 75% Polaków chce pracować w spółkach Skarbu Państwa i sektorze tzw. budżetówki. Wypowiedź Posła Wiplera, której udzielił w związku z tym sondażem sprowadzała się do stwierdzenia, że "Polacy są za mało wolnorynkowi". Właśnie o tym chciałbym dzisiaj napisać kilka słów.

Wszyscy wiemy, jaka jest aktualnie sytuacja na rynku pracy. Aktualnie bezrobocie minimalnie spadło ze względu na to, że jakaś część społeczeństwa znalazła pracę sezonową w Polsce i zagranicą. Jednak po wakacjach nowa fala bezrobocia zacznie wzbierać i kto wie czy nie doprowadzi do powodzi a może nawet potopu, jakiego w ostatnim czasie doświadczyły niektóre kraje, jak (tradycyjnie niemalże przez wszystkich wymieniane) Grecja czy Hiszpania.

Przeświadczenie, że wolny rynek załatwi sprawę, pozwoli Polsce na odbicie się od miejsca, w którym aktualnie się znajduje i dynamiczny rozwój w mojej ocenie jest błędne. Dlaczego? Chociażby dlatego, że III RP jest krajem postkolonialnym, co jako pierwszy stwierdził Waldemar Łysiak a kilka lat później potwierdził Rafał Ziemkiewicz.

Sieć powiązań niekiedy o charakterze mafijnym; dziesiątki, setki, tysiące przeróżnych grup interesu; skorumpowani urzędnicy i dziesiątki innych patologii, jakie na co dzień obserwujemy czy to na szczeblu parlamentarnym czy to w naszych społecznościach lokalnych nie zostaną przezwyciężone samym wolnym rynkiem. Przypomina mi to trochę sytuację z Unią Europejską: mówienie, że tylko zwiększenie integracji i wpływu instytucji unijnych na poszczególne państwa może uleczyć samą UE jest podobnym absurdem.

Gdy mieliśmy w Polsce rządy Prawa i Sprawiedliwości doszło do wprowadzenia kilku liberalnych i wolnorynkowych rozwiązań dla polskich przedsiębiorców. Wówczas przyniosło to skutek. Dlaczego? Ponieważ, mówiąc kolokwialnie, Prezes Kaczyński i jego ludzie potrafili całe to polskie bagno złapać za mordę i je powoli, ale systematycznie eliminować. Najlepszym przykładem była wypowiedź jednego ze słuchaczy radiowej Trójki, który zadzwonił do pracującego tam jeszcze wówczas red. Skowrońskiego i na pytanie: "Jakie jest według Pana najlepsze osiągnięcie rządu Jarosława Kaczyńskiego?" odpowiedział mniej więcej tak: "Teraz, gdy jest ogłaszany przetarg, konkurs etc, to zwycięzca jest poznawany dopiero w momencie otwarcia przez komisję koperty z wynikami a nie jak dotychczas jeszcze przed ogłoszeniem przetargu lub w jego trakcie, gdy mieliśmy do czynienia z innymi kopertami, przekazywanymi pod stołem".

Wracając do wspomnianego przeze mnie na początku sondażu. Dla mnie nie stanowi on żadnego zaskoczenia, ponieważ sam, gdybym oczywiście miał taką możliwość chciałbym pracować na państwowym. Tylko bowiem na państwowym ma się pewność, że dzień pracy będzie wynosił 8 godzin, a wszelkie nadgodziny zostaną odpowiednio wynagrodzone. Tylko na państwowym można mieć pewność, że zostaną opłacone wszystkie składki i jest nieporównywalnie większe prawdopodobieństwo podpisania umowy o pracę a nie umowy śmieciowej. Tylko na państwowym można mieć pewność, że dziesiątego każdego miesiąca na koncie pojawi się wypłata. Tylko na państwowym wypłata nie jest najczęściej na poziomie najniższej krajowej.

Jak jest natomiast w większości firm prywatnych? Przedsiębiorcy najchętniej zatrudniliby wszystkich na umowach śmieciowych. Jeszcze lepszym rozwiązaniem byłoby, aby wszyscy pracownicy byli "zatrudnieni na czarno" a pieniądze wypłacane im pod stołem lub np. w czterech ratach, powiedzmy po 300 zł tygodniowo. Mało kiedy dzień pracy trwa 8 godzin (wiem, bo sam pracowałem w kilku prywatnych firmach). Jeśli praca jest w terenie, to przedsiębiorcy nie interesuje czy jest na dworze plus 40 stopni, burza z piorunami, minus 30 i nawałnica śniegu. Robota ma być zrobiona, bo inaczej można usłyszeć: "Na Twoje miejsce mam trzydziestu innych".
Ile razy przeglądając ogłoszenia o pracę można przeczytać, że poszukuje się tylko i wyłącznie osób niepełnosprawnych, np. do prac terenowych w firmie geologicznej (sam widziałem takie ogłoszenia!). Ile razy zdarza się, że przedsiębiorca bierze pieniądze z Urzędu na zatrudnienie pracowników? Po czasie kiedy urząd przestaje dawać pieniądze po prostu się ich zwalnia?

Mógłbym jeszcze wymieniać i wymieniać przykłady chorego systemu III RP, ale chyba wyłuszczyłem już sedno. Oczywiście nie zawsze zdarza się tak jak wyżej napisałem, jednak są to najczęstsze przypadki.

Nie jestem przeciwnikiem wolnego rynku. Broń, Panie Boże! Jednak w obecnym systemie, w obecnym poziomie obłudy, korupcji i różnego rodzaju powiązań, w mojej ocenie naprawdę niewiele on zmieni. Nie można się więc dziwić, że 75% Polaków woli pracę na państwowym.

Dlaczego dzisiejszy post nazwałem "Odwrócony marksizm"? Z prostego powodu. Ideologia marksistowska głosi, że to przedsiębiorca, kapitalista jest wcieleniem szatana, że to on chce jak najbardziej wykorzystać biednego pracownika i jak najbardziej się nachapać jego pracą i jego wykorzystywaniem.
Dzisiaj natomiast głównym przesłaniem jest mówienie, że to biedny przedsiębiorca, człowiek, który daje ludziom pracę jest cały czas poniewierany, atakowany przez swoich pracowników, którym tak się w dupach poprzewracało, że za swoją pracę chcą zarabiać godziwe pieniądze, żeby móc spokojnie przeżyć każdy kolejny miesiąc. I tak oto teraz to pracownik jest zły, bo ma czelność narzekać na człowieka, który daje mu pracę. A to, że poprzez właśnie wykorzystywanie pracowników, płacenie im najniższych krajowych, podpisywanie z nimi umów śmieciowych etc ten biedny kapitalista zarabia ciężkie pieniądze? No cóż - według niektórych tak właśnie powinien wyglądać wolny rynek.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

środa, 31 lipca 2013

Obłęd 2013



Obłęd - inaczej paranoja, rodzaj psychozy, na która składają się logicznie usystematyzowane urojenia, bez zaburzeń uczuciowości.

W roku 2004 - w 60. rocznicę obchodów Powstania Warszawskiego na polskim rynku pojawiła się książka autorstwa Normana Davisa pt. "Powstanie 44", w której to autor pisze we wstępie, że nigdy w historii świata żadna armia nie wykazała się takim poświęceniem, takim męstwem, taką determinacją jak Powstańcy Warszawscy. Ubolewa jednocześnie, że to jemu przyszło napisać pierwszą, tego typu książkę o Powstaniu Warszawskim, ponieważ powinien robić to już dużo, dużo wcześniej ktoś inny, ale niestety nie pozwolił na to ani system panujący w Polsce od 1945 do 1989 roku, ani też m.in. niewidzialna ręka niezwykle wpływowych "autorytetów moralnych" brylujących na pierwszych stron gazet nie pozwoliła na to już w III RP.

W przeddzień 69. Rocznicy Wybuchu Powstania Warszawskiego w księgarniach można nabyć najnowszą książkę red. Piotra Zychowicza pt. "Obłęd 44", w której to autor opisuje wybuch powstania, przebieg walk, decyzje dowódców niczym jedną z największych polskich katastrof i klęsk narodowych.

Przyznam szczerze, że gdyby nie ta książka, to nie pisałbym w tym roku nic o Powstaniu Warszawskim, co zakomunikowałem wczoraj w tekście PRL - domniemane samobójstwa cz.2. Ale do rzeczy. Po napisaniu historii alternatywnej, jaką była książka "Pakt Ribbentrop-Beck", w której to minister Beck miał zawrzeć sojusz z Adolfem Hitlerem i razem z nim ruszyć do walki z ZSRR przyszedł czas na poruszenie jednej z najbardziej delikatnych spraw, która od kilku lat wywołuje prawdziwe burze w niemalże wszystkich dyskusjach.

Powstanie Warszawskie było klęską! Klęską militarną, klęską społeczną, klęską ekonomiczną. Dzisiaj patrząc na nie chłodnym okiem nie można dojść do innych wniosków, jednak... Nie można zapomnieć, że Polska była jednym z najbardziej, jeżeli nie najbardziej uciśnionym narodem w czasie II Wojny Światowej. Tylko w Polsce obowiązywał natychmiastowy wyrok śmierci za pomoc osobom pochodzenia żydowskiego. Tylko w Polsce ludzie byli tak upodleni, tak szkalowani, poniżani, bici, torturowani i mordowani przez okupantów. Tylko na polskich oficerach przeprowadzono operacje ludobójcze. Nie tylko Sowieci mordowali oficerów w Katyniu. Przecież polski kontrwywiad zaobserwował, iż między przedstawicielami hitlerowskich Niemiec i stalinowskiego ZSRR odbyły się 4 spotkania - jesienią i zimą 1939 roku i na początku 1940 roku - we Lwowie, w Krakowie i 2 w Zakopanem. Dziś wiemy, że oficjalnie rozmawiano tam o dalszej współpracy niemiecko-rosyjskiej i dalszym podziale strefy wpływów ogarniętej II Wojną Światową Europy. Wiemy również, że nieoficjalnie rozmawiano o eksterminacji i całkowitej eliminacji Polskiej Inteligencji. Przecież wspomniany wyżej mord katyński dokonany przez Sowietów i mord dokonany przez Niemców na Polakach w podwarszawskich Palmirach nie dość, że odbyły się w tym samym czasie, to jeszcze zastosowano w nich identyczne "kryteria", czytaj: strzał w tył głowy. Jedyna różnica polega na tym, że Niemcy nie dokonali czystki Polskich Oficerów i przedstawicieli Polskiej Inteligencji na taką skalę jak zrobili to Rosjanie.

Chłodna kalkulacja, jaką dzisiaj oferuje nam Piotr Zychowicz nie ma nic wspólnego z Warszawą w roku 1944. Każdy teraz może powiedzieć, że popełniono taki, taki i jeszcze taki błąd, jednak pierwsze dni Powstania Warszawskiego, początkowe sukcesy żołnierzy AK dały do zrozumienia, że Powstanie może być wygrane. Czy był wówczas ktokolwiek, kto spodziewał się, że Niemcy rzucą niemalże wszystkie swoje siły do walki z bohaterskimi warszawiakami? Oczywiście, że NIE! Przecież zrujnowanie Warszawy, tylko (a może właśnie aż) poza aspektem psychologicznym nie dawało Niemcom zupełnie niczego. Jest to przecież niemal identyczna sytuacja jak z marszem na Stalingrad, który nie był ani jakimś super strategicznym punktem Związku Radzieckiego ani nie był w stanie zapewnić Niemcom odpowiedniej ilości potrzebnych surowców do kontynuowania kampanii, jednak zdobycie go dałoby Niemcom potężny atut propagandowy i z całą pewnością mocno załamałoby morale żołnierzy Armii Czerwonej. Niemcy jednak Stalingradu nie zdobyli i gdybanie co by było gdyby jest po prostu niepotrzebne.

W niejednej ze swych wypowiedzi dotyczących "Obłędu 44" Piotr Zychowicz mówi, że potępia decyzję dowództwa, ale jest wielkim zwolennikiem Powstańców Warszawskich. Pan redaktor chyba jednak nie zdaje sobie sprawy, że w roku 1944 dowódca był dla żołnierza AK niczym Bóg - każdy rozkaz był świętością. Żołnierze byli całkowicie oddani sprawie, zdeterminowani, zdolni poświęcić życie za Ojczyznę. To nie jest mój wymysł. Można to przeczytać w wielu książkach czy to we wspomnieniach Władysława Bartoszewskiego czy w wierszach Kamila Baczyńskiego. Po prostu wszędzie. Jeśli więc żołnierze AK rzucili się wykonywać idiotyczny rozkaz, to kim tak naprawdę byli? Skoro redaktor atakuje dowódców, którzy w jego rozumowaniu postąpili delikatnie mówiąc nieodpowiedzialnie, to niby jak postępowali żołnierze, którzy wykonywali z narażeniem życia ich rozkazy?

Pozwolę sobie teraz zacytować słowa wicepremiera rządu RP Jana Stanisława Jankowskiego, który zginął w sowieckim więzieniu po słynnym "Procesie Szesnastu":
"My tu nie mamy wyboru. "Burza" nie jest w Warszawie czymś odosobnionym, to jest ogniwo łańcucha, który zaczął się we wrześniu 1939 r. Walki w mieście wybuchną, czy my tego chcemy, czy nie. Za dzień, dwa lub trzy Warszawa będzie na pierwszej linii frontu (...) Trudno sobie wyobrazić, że nasza (...) młodzież, którą myśmy szkolili od lat (...) daliśmy jej broń do ręki, będzie się biernie przyglądała albo da się Niemcom bez oporu wywieźć do Rzeszy? Jeżeli my nie damy sygnału do walki, ubiegną nas w tym komuniści. Ludzie wtedy oczywiście uwierzą, że chcieliśmy stać z bronią u nogi."
Pan red. Zychowicz mówi wprost, że te słowa są po prostu żenujące, ponieważ on uważa, że coś takiego nigdy nie miałoby miejsca, ponieważ żołnierze AK byli bardzo karni i trzymali się rozkazów. W odpowiedzi powiem Panu redaktorowi, że mój pradziadek został zamordowany przez Niemców za to, że miał ubłocone spodnie - Niemcy uznali, że jest żołnierzem, mimo że uciekał z całą rodziną przed nimi, i po prostu zastrzelili go przy żonie i dzieciach. Gdy usłyszałem tą historię od dziadka, który płakał opowiadając o tym, gdy sobie tylko ją przypomnę, to od razu otwiera mi się nóż w kieszeni. Może Pan red. Zychowicz ma rację - żołnierze AK nie wywołaliby Powstania bez rozkazu, ale na pewno warszawiacy nie przyglądaliby się biernie jak ich okupanci, mordercy i oprawcy na spokojnie opuszczają naszą stolicę.

Jest jeszcze wiele aspektów, które mógłbym poruszyć w tym wpisie, ale chyba wystarczająco dobrze przedstawiłem już moje stanowisko. Wygląda jednak na to, że red. Zychowicz, a przynajmniej ja tak wnioskuję z jego wypowiedzi, nie jest skory do dyskusji a każdy kontrargument, traktuje z wyniosłością: "Że co? ktoś się ze mną nie zgadza? toż to obłęd!".
Jeśli walka za Ojczyznę jest obłędem, jeśli chęć odwetu na prześladowcach jest obłędem, to wszyscy żołnierze AK byli w głębokiej psychozie. Czasem może jednak lepiej zostawić na boku chłodne kalkulacje. Jestem bowiem ciekaw jak zachowałby się red. Zychowicz, gdyby przyszłoby mu żyć w roku 1944? Czy wówczas również patrzyłby na decyzje dowództwa z takim dystansem jak dziś i tak mocno je krytykował?
Powtórzę: Powstanie Warszawskie było klęską! Klęską militarną, klęską społeczną, klęską ekonomiczną! Jednak było również zwycięstwem takich wartości jak Bóg, Honor i Ojczyzna! Było pokazaniem światu, że Polska walczy, Warszawa walczy! Męstwo, determinacja, największa ofiara, jaką złożyli warszawiacy są dziś natchnieniem dla milionów Polaków na całym świecie, i nie tylko Polaków! Dlaczego red. Zychowicz chce zabić ten mit? Niech każdy odpowie sobie sam...

PS. Początkowo myślałem, że tytuł ten dotyczy hitlerowskich sadystów palących żywcem noworodki na warszawskiej Woli. Widać jednak, mam inne pojęcie obłędu niż red. Zychowicz.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

wtorek, 30 lipca 2013

Mistrz Sun Zi i współczesne media


W VI wieku p.n.e. wielki chiński mistrz Sun Zi stworzył doktrynę wojenną, na której świadomie lub nieświadomie po dzień dzisiejszy wzorują się wszyscy zainteresowani. Doktryna ta mówi o tym jak prowadzić wojnę w taki sposób, żeby wojsko było wykorzystywane w jak najmniejszym stopniu. Największą bronią jest bowiem... psychologia. Poniżej chciałbym przedstawić 13 złotych zasad, które jako pierwszy zdefiniował mistrz Sun Zi, które warto zapamiętać, albowiem wedle tych zasad dzisiaj manipuluje się całymi społecznościami. Jako pierwsi zasady te na masową skalę wykorzystali Mongołowie ze swym wielkim wodzem - Czyngis-chanem. W XX wieku ich największymi zwolennikami, którzy odpowiednio je zmodyfikowali byli komuniści. Dzisiaj wykorzystują je... Cóż będę pisał. Przeczytajcie i sami oceńcie :-)

"Waszym celem powinno być opanowanie w stanie nietkniętym wszystkiego, co jest pod słońcem. W ten sposób wasze wojska pozostaną nie zmęczone, a wasze zwycięstwo będzie całkowite. Oto sztuka ofensywnej strategii:

1. Dyskredytujcie wszystko, co dobre w kraju przeciwnika.
2. Wciągajcie przedstawicieli warstw rządzących przeciwnika w przestępcze przedsięwzięcia.
3. Podrywajcie ich dobre imię. I w odpowiednim momencie rzućcie ich na pastwę pogardy rodaków.
4. Korzystajcie ze współpracy istot najpodlejszych i najbardziej odrażających.
5. Dezorganizujcie wszelkimi sposobami działalność rządu przeciwnika.
6. Zasiewajcie waśnie i niezgodę między obywatelami wrogiego kraju.
7. Buntujcie młodych przeciwko starym.
8. Ośmieszajcie tradycje waszych przeciwników.
9. Wszelkimi siłami wprowadzajcie zamieszanie na zapleczu, w zaopatrzeniu i wśród wojsk wroga.
10. Osłabiajcie wolę walki nieprzyjacielskich żołnierzy za pomocą zmysłowych piosenek i muzyki.
11. Podeślijcie im nierządnice, żeby dokończyły dzieła zniszczenia.
12. Nie szczędźcie obietnic i podarunków, żeby zdobyć wiadomości. Nie żałujcie pieniędzy, bo pieniądz w ten sposób wydany zwróci się stokrotnie.
13. Infiltrujcie wszędzie swoich szpiegów.

Tylko człowiek, który ma do dyspozycji takie właśnie środki i potrafi je wykorzystać, żeby wszędzie siać niezgodę i rozkład - tylko taki człowiek godzien jest rządzić i wydawać rozkazy. Jest on skarbem dla swojego władcy i ostoją państwa."

Wszystkie powyższe zasady w istocie sprowadzić można do trzech punktów, mianowicie:
"1. Zniszczenia, zrelatywizowania wartości, na jakich opiera się kultura i społeczeństwo przeciwnika, celu walki i życia.
2. Pozbawienia go woli walki, hartu ducha i odwagi.
3. Zniszczenia jego struktury społecznej."

Media głównego nurtu, ale nie tylko one idealnie zastosowały swoje techniki manipulacyjne do tych właśnie zasad. Dzisiaj do zniewolenia większości społeczeństwa nie są potrzebne wojska a jedynie granie na jego najbardziej prymitywnych uczuciach (strach, nienawiść), cielesnych żądzach, najprostszych potrzebach etc.

PS. Swego czasu w tekście "Uzależnieni od zagranicy" napisałem kilka słów odnośnie polskich obligacji, łatania dziury budżetowej za pomocą "szarej strefy" i co...? Dzisiaj słyszymy, że jest to pomysł Rostowskiego na ratowanie budżetu. Od teraz koniec z czarnowidztwem :)

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

PRL - domniemane samobójstwa cz.2


Miałem dziś napisać post dotyczący Powstania Warszawskiego, jednak uznałem, że w tym tygodniu można i będzie można przeczytać tak wiele tekstów na ten temat (między innymi w tygodniku rybackim "SIECI"), że postanowiłem kontynuować wątek poruszony przeze mnie 10 stycznia 2013 roku, czyli "PRL - domniemane samobójstwa cz.1".

Tak jak poprzednio napisałem - zostaną przeze mnie opisane kolejne "dziwne" samobójstwa polskich opozycjonistów doby PRL, które miały miejsce po 13 grudnia 1981 roku. Ten wpis, tak jak poprzedni ciągu dedykuję te politykom i sympatykom spadkobierców PZPR, czyli Sojuszowi Lewicy Demokratycznej.

Trzy przypadki, które zostaną niżej przedstawione są bezsprzecznie związane z polityką. O ile, w poprzednio opisywanych przypadkach czasem nie było to aż tak oczywiste, to tutaj jest to fakt nie do obalenia. Niżej opisani "samobójcy", byli bowiem czynnie zaangażowani w działalność opozycyjną i niepodległościową, a także byli oni "rozpracowywani" przez organy MSW.

Śp. Zbigniew Simoniuk
Człowiek ten był na tyle "bezczelny", aby dwukrotnie zgłosić porwania, których według jego zeznań dokonali towarzysze z MO. W obu tych przypadkach nie udało mu się jednak niczego wskórać, ponieważ "niezawisły sąd PRL" skupił się tylko i wyłącznie na udowadnianiu ponad wszelkie zgromadzone dowody i zeznania, że zarzuty Zbigniewa Simoniuka są fałszywe. W ramach drugiego z tych postępowań przyjęto nawet, że Pan Simoniuk dopuścił się przestępstwa z art 241 § 1. "Kto bez zezwolenia rozpowszechnia publicznie wiadomości z postępowania przygotowawczego, zanim zostały ujawnione w postępowaniu sądowym, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.", przez co zastosowano wobec niego tymczasowe aresztowanie, a następnie skazano na karę łączną 2 lat pozbawienia wolności. W "skład" tej kary wchodził również wyrok za dwukrotne samo uwolnienie ze szpitali psychiatrycznych, w których Zbigniew Simoniuk był bezzasadnie osadzany na obserwacje w trakcie postępowania przygotowawczego. W trakcie procesu "sędzia" Leszek Kudrycki nie zareagował na oświadczenie obrońcy Z. Simoniuka, iż dokonano w jego mieszkaniu przeszukania i zakwestionowano szereg dokumentów koniecznych do obrony jego klienta.
Postępowanie w sprawie śmierci Z. Simoniuka toczyło się tylko i wyłącznie pod kątem zbierania dowodów mających udowodnić za wszelką cenę tezę o samobójczej przyczynie zgonu. Prokurator prowadzący postępowanie - Henryk Trawid - odstąpił od przesłuchania członków załogi karetki pogotowania ratunkowego udzielającej pomocy Z. Simoniukowi. Odstąpił on również od przesłuchania współwięźniów, z którymi przebywał domniemany samobójca w Areszcie Śledczym w Białymstoku a nawet nie pozwolił na przeprowadzenie eksperymentu symulującego próbę samobójstwa przez powieszenie.

Śp. Kazimierz Majewski
W przypadku tego postępowania "nie stwierdzono przestępstwa", dlatego zostało ono umorzone. Bezpośrednio przed śmiercią Pan Kazimierz był przez kilka kolejnych dni wzywany na przesłuchania do Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Jeleniej Górze. W czasie tych przesłuchań stosowano wobec niego przymus i terror psychiczny, co zapewne miało niebagatelne znaczenie w targnięciu się przez niego na własne życie. W postępowaniu nie przesłuchano wszystkich świadków, którymi byli funkcjonariusze SB, którzy przesłuchiwali Pana Kazimierza, ponieważ WUSW w Jeleniej Górze odmówił podania ich nazwisk, powołując się przy tym na tajemnicę państwową, ponieważ podobno chodziło o pracowników kontrwywiadu. Należy podkreślić, że śledztwo prowadzone przeciwko K. Majewskiemu było związane z zamiarem założenia koła Polskiego Związku Katolicko-Społecznego - stowarzyszenia wówczas zawieszonego. Należy więc się zastanowić czy dlatego był on przesłuchiwany przez funkcjonariuszy kontrwywiadu PRL? Czy była to aż tak niebezpieczna organizacja?

Śp. Jadwiga Kryńska
Pani Jadwiga na 4 dni przed śmiercią została zatrzymana pod zarzutem prowadzenia nielegalnej działalności. Zwolniono ją po 48 godzinach. Po wyjściu z aresztu skarżyła się na bóle brzucha, w związku z którymi umieszczona została w szpitalu. Lekarz, który z nią rozmawiał około 20 minut przed śmiercią stwierdził, że była bardzo zdenerwowana, dlatego dał jej środek uspokajający, jednak nie zauważył w jej zachowaniu absolutnie nic, co wskazywałoby na zamiary samobójcze. Tam też wyskoczyła przez okno. Do dziś nie wyjaśniono, jakie miały być motywy tego samobójstwa.

Postępowania prowadzone w opisanych wyżej i w poprzednim poście sprawach nie miały na celu ustalenia ewentualnej odpowiedzialności funkcjonariuszy MSW. Tymczasem w przytoczonych przeze mnie przykładach można śmiało postawić (hipo)tezę, że w każdym z tych "samobójstw" mieli oni jakiś udział.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

wtorek, 16 lipca 2013

Nikogo już nie było...

 http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/d/dc/Miejsce_upami%C4%99tniaj%C4%85ce_ofiary_Czerwonego_Domku.jpg/300px-Miejsce_upami%C4%99tniaj%C4%85ce_ofiary_Czerwonego_Domku.jpg

Tym postem chciałbym, przynajmniej na razie, zakończyć przemyślenia na temat II Wojny Światowej i Holocaustu, jakie zapisuje od czasu pokazania w Polskiej Telewizji Publicznej antypolskiej gadzinówki pt. "Nasze matki, nasi ojcowie".

Każdy zdaje sobie sprawę, że coś takiego jak prawda historyczna może być zakrzyczane, zapomniane lub zrelatywizowane, w związku z czym sukcesy są przedstawiane jako porażki, bohaterstwo jako hańba, a zdrada jako czyn chwalebny.

Na liście odznaczonych medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", który jest przyznawany przez izraelski Instytut Yad Vashen za udzielenie Żydom pomocy, znajduje się na chwilę obecną 6394 Polaków, czyli 26% wszystkich osób, które zostały odznaczone tym medalem (ich lista znajduje się TUTAJ) - najwięcej spośród obywateli wszystkich krajów, które były okupowane.

Medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata"  zostali odznaczeni wszyscy Ci, których poświęcenie zostało sądownie potwierdzone przez ocalałych Żydów, zgodnie z procedurami przyjętymi przez Instytut Yad Vashen. Niestety, ale nie ma na tej liście miejsca dla tych, którzy stracili kontakt z uratowanymi albo trafili na ich trop, kiedy ci już nie żyli. Nie ma miejsca również dla tych, którzy uszli cało, kiedy Niemcy odkrywali ich związki z Żydami. Między uhonorowanymi przez Instytut Yad Vashen brakuje bardzo wielu Polaków, którzy ratowali życie ludzkie, którzy słuchali nakazów sumienia a nie rozkazów zbrodniarzy, którzy ryzykowali i niejednokrotnie poświęcali własne życie dla innych, często obcych i zupełnie nieznanych im osób i którzy w odróżnieniu od przedstawicieli francuskich kolei nigdy nie wystawili rachunku swoich strat i chorych żądań zadośćuczynienia.

Tak jak nikt dzisiaj nie mówi, nie chce mówić a nawet pamiętać o francuskim współudziale w "ostatecznym rozwiązaniu", tak samo nikt nie chce wspomnieć o tym, że pierwszym państwem wciągniętym w marcu 1939 roku przez hitlerowskie Niemcy w eksterminację Żydów była Słowacja, gdzie prześladowaniu poddano 90 tysięcy ludzi. Od marca 1942 roku, po lutowych rozmowach słowacko-niemieckich w Bratysławie na ten temat rozpoczęto zmasowaną deportację słowackich Żydów do Auschwitz Birkenau. Niemcy musieli wybudować w Birkenau na tę okoliczność nową komorę gazową, tzw. "Czerwony Domek", w którym można było w jednej partii zabić 800 osób. Oprócz nowej komory Niemcy zaopatrzyli wówczas swój obóz zagłady również w nowe krematorium. Z nowych nowych analiz historycznych wynika, że od początku po połowy 1942 roku w Auschwitz Birkenau zginęła większość słowackich Żydów.

Rząd Bułgarii wysłał na śmierć do obozu w Treblince 11 tysięcy Żydów z okupowanej przez Bułgarię Tracji i Macedonii, ale jednocześnie odmówił wydania obywateli bułgarskich.

Identycznie zachował się przywódca Rumunii - Ion Antonescu, który ochoczo pomagał Niemcom w mordowaniu Żydów z Besarabii, Naddniestrza i Bukowiny, ale w 1943 roku odmówił wysłania pozostałych rumuńskich Żydów do Bełżca.

Na Węgrzech wysłano 760 tysięcy węgierskich Żydów z brygad roboczych na front wschodni, gdzie większość z nich (stanowiąca, tzw. mięso armatnie) zginęła.

Wiosną 1944 roku Niemcy zajęli Węgry i rozpoczęły najbardziej masową akcję deportacji Żydów w historii Holocaustu, bowiem od 15 maja do 9 lipca 1944 roku wywieziono do Auschwitz około 434 tysiące osób. W ciągu 8 tygodni zamordowano 320 tysięcy ludzi. Ich zwłoki początkowo zakopywano w rowach, skąd następnie stopniowo je wydobywano i palono w krematoriach.

Nawet w Wyspach Normandzkich, należących wówczas do Wielkiej Brytanii i zajętych przez Niemcy w 1940 roku miejscowa administracja uległa i deportowała Żydów do Francji, skąd zostali oni następnie wywiezieni do obozów koncentracyjnych. Było ich tylko dwunastu, ale nie pomógł im nikt...

Zawsze w tym miejscu przypominają mi się słowa Martina Niemollera:
"Kiedy przyszli po Żydów, nie protestowałem. Nie byłem przecież Żydem.
Kiedy przyszli po komunistów, nie protestowałem. Nie byłem przecież komunistą.
Kiedy przyszli po socjaldemokratów, nie protestowałem. Nie byłem przecież socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem. Nie byłem przecież związkowcem.
Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było."


Podsumowując te wszystkie rozważania powiem, że w Polsce, tak jak w każdym innym kraju znajdowali się szmalcownicy. Jakie pobudki nimi kierowały, tego nie wiem, bo zapewne każdy miał inne. Jednak polskie podziemie w miarę możliwości każdego z nich złapało i karało. Wielu historyków uważa, że pomocy Żydom w czasie II Wojny Światowej kilkaset tysięcy Polaków i przynajmniej połowa z nich wraz ze swoimi rodzinami poniosła za to śmierć. Pozwolę sobie bowiem przypomnieć, to co napisałem w pierwszym poście pt. "Niemieckie mity a prawda historyczna":

 Polska była jedynym krajem okupowanym przez Niemcy w czasie II wojny światowej, w którym formalnie wprowadzono karę śmierci dla każdego, kto ukrywa Żydów lub pomaga im w inny sposób!

Dopóki nie zmieni się myślenie naszych głównych, dominujących ośrodków opiniotwórczych, które mówi, że musimy za wszelką cenę uszczęśliwiać innych, często biorąc na siebie wszelką odpowiedzialność, dopóty takie skandale jak powstanie i emisja serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" i wiele innych antypolskich działań, które podejmują polscy politycy się nie skończą.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

wtorek, 9 lipca 2013

Kto zapłaci francuskim kolejom?

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/64/Bundesarchiv_Bild_183-H25217,_Henry_Philippe_Petain_und_Adolf_Hitler.jpg/240px-Bundesarchiv_Bild_183-H25217,_Henry_Philippe_Petain_und_Adolf_Hitler.jpg

Francuzi do dzisiaj pomijają milczeniem czasy, kiedy masowo wydawali Niemcom Żydów francuskich i uciekinierów z innych krajów, już zajętych przez hitlerowskie Niemcy. Z prawnego punktu widzenia rządy Vichy były w pełni legalną kontynuacją III Republiki. W czerwcu 1940 roku marszałek Philippe Petain (na zdjęciu poniżej) otrzymał wszelkie prerogatywy od parlamentu.
 http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/8/81/Philippe_P%C3%A9tain_(before_1918).jpg

W rachunkach wystawionych rządowi Vichy przez francuskie koleje państwowe za przewóz Żydów spod Paryża do Auschwitz wymieniono ceny za bilety trzeciej klasy. Rząd Vichy nie zapłacił za usługę, a powojenne władze zarzucił kolejom SNCF, że oszukiwały podstawiając wagony bydlęce - znacznie tańsze. Jeszcze rok po wyzwoleniu francuskie koleje wysyłały do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych rachunki za transport 76 tysięcy Żydów do obozów w okupowanej Polsce.

Słynny amerykański historyk - Robert Paxton (na zdjęciu poniżej), autor pionierskiej, fundamentalnej pracy Francja Vichy, wykazał w 1972 roku, że Niemcy utrzymywały w okupowanej Francji jedynie kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, bowiem wiele zadań wykonywali sami Francuzi. Władze niemieckiej strefy okupowanej, utworzonej w Paryżu i północnej Francji na trzech piątych przedwojennego terytorium kraju, zawarły z rządem Petaina układ, przewidujący aresztowanie Żydów przez policję francuską i przekazywanie ich Niemcom. W pierwszej kolejności zatrzymano tzw. bezpaństwowców, czyli około czterdziesty tysięcy uciekinierów z Niemiec, Austrii, Polski, Czech i Rosji.
 http://www.france-amerique.com/articles/images/2008/10/1030-1379.main.jpg

Polowanie francuskiej policji na Żydów, trwające od wiosny 1942 roku do lata 1944 roku, kosztowało życie osób, w tym około jedenastu tysięcy dzieci. Około sześćdziesiąt dziewięć tysięcy trafiło do Auschwitz, pozostali do Kowna i Sobiboru. W strefie okupowanej i w Zone Libre ze stolicą w Vichy minister policji Rene Bousquet zorganizował kilkanaście obozów przejściowych. Transportery z całej Francji były kierowane do obozu przejściowego w Drancy pod Paryżem, założonego latem 1941 roku i nadzorowanego do lata 1943 roku tylko przez francuską policję. Stamtąd pociągi odjeżdżały do lagrów w Europie Wschodniej. Francuzi oddali też do dyspozycji Niemców bydlęce wagony linii kolejowej SNCF. Największą paryską łapankę w lipcu 1942 roku przeprowadziła wyłącznie francuska policja, zatrzymując trzynaście tysięcy Żydów. Ostatni transport z Drancy wyjechał do Auschwitz 31 lipca 1944 roku, niecały miesiąc przed zajęciem Paryża przez aliantów. W obozach Zone Libre zmarło przed 1942 rokiem około osiem tysięcy Żydów.

Publikacja Roberta Paxtona spowodowała szok tak silny, że temat udziału Francuzów w eksterminacji Żydów zniknął ze świadomości społecznej na kilka pokoleń. Francois Mitterrand (na zdjęciu poniżej) sprzeciwiał się uznaniu odpowiedzialności Francji za udział w prześladowaniach i wywózkach Żydów w latach 1941-1944. Trudno mu się dziwić, skoro sam pracował w administracji Vichy i został odznaczony przez Petaina krzyżem Francisquw - namiastką Legii Honorowej.
http://media-1.web.britannica.com/eb-media/60/9960-004-F2C02663.jpg

W każdą rocznicę bitwy pod Verdun, gdzie Patain w 1916 roku wsławił się bohaterską obroną, i gdzie zasłużył na Wielką Legię Honorową, posyłał wieńce na grób marszałka. Ostatni wieniec Mitterrand kazał przewieźć nocą helikopterem, by uniknąć skandalu - we Francji bowiem coraz więcej mówiło się o kolaboracji z Niemcami podczas II Wojny Światowej, a rozgłos sprawie nadało małżeństwo Klarsfeldów reprezentujące Stowarzyszenie Córek i Synów Żydów Wywiezionych z Francji.

Dopiero Jacques Chirac (na zdjęciu poniżej) w 1995 roku, jako pierwszy prezydent Francji, uznał formalnie współodpowiedzialność swego kraju za zagładę Żydów. Powiedział: "popełniliśmy czyny niewybaczalne". Biskupi uczynili to samo dwa lata później, prosząc Boga i Żydów o wybaczenie za milczenie większości francuskiego kleru w latach kolaboracji.
 http://i2.listal.com/image/1496168/600full-jacques-chirac.jpg

Pod koniec lat 90. do sądów zaczęły wpływać indywidualne pozwy o odszkodowanie. W 2006 roku zapadł pierwszy wyrok na niekorzyść kolei, co skłoniło rzecznika kolei SNCF do wygłoszenia oświadczenia: "SNCF nie miały wyboru. Koleje musiały wykonywać rozkazy nazistów".

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

wtorek, 25 czerwca 2013

Niemiecka zbrodnia i obojętność Zachodu

 http://wolnapolska.pl/images/pociag_polacy_oboz.jpg

Nikt nie zrobił tyle, co rząd i kurierzy polscy, żeby świat poznał prawdę o obozie Auschwitz Birkenau. 3 maja 1941 roku Polski Rząd na Uchodźstwie wystosował do rządów alianckich pismo, które później zostało opublikowane w Białej Księdze. The German occupation in Poland w językach angielskim, francuskim i hiszpańskim, w której przedstawiono obraz nieludzkiego traktowania Żydów. Komenda Armii Krajowej proponowała wówczas sprzymierzonym stałe bombardowanie tras kolejowych i mostów prowadzących z Polski i innych krajów Europy do komór gazowych zlokalizowanych w Oświęcimiu, Treblince, Bełżcu i Sobiborze uniemożliwiając przez to Niemcom (a nie nazistom!) transportu skazanych na zagładę. Nikt nie wysłał ani jednego samolotu! BA! Nikt nawet nie wykonał najmniejszego gestu w tej sprawie!

Żołnierze Polski Podziemnej przekazywali do Londynu meldunki Komendy Głównej Armii Krajowej i Kierownictwa Walki Cywilnej o kolejnych fazach prześladowań i eksterminacji ludności żydowskiej. Krótkofalówki wojskowe były wprawdzie słabe, ale wiadomości odbierały dostatecznie silne urządzenia w centrum łączności pod Londynem. Część z dwóch tysięcy depesz zachowała się w Studium Polski Podziemnej w Londynie.

Depesza wysłana w grudniu 1941 roku informowała o pierwszym obozie zagłady w Chełmnie, gdzie mordowano Żydów spalinami w zamkniętych ciężarówkach. W depeszy z sierpnia 1942 roku dowódca AK meldował o pierwszych transportach kierowanych do obozów zagłady w Bełżcu i Treblince. Stefan Korboński z Kierownictwa Walki Cywilnej opisał dzień za dniem likwidację getta warszawskiego. Tą drogą przekazywane były także prośby działaczy i organizacji żydowskich ze stolicy. Nadesłane do Londynu informacje były natychmiast po ich odszyfrowaniu przekazywane Anglikom.

W czerwcu 1942 roku generał Władysław Sikorski wystąpił w BBC z dramatycznym apelem do Anglików, w którym przedstawił niemieckie plany totalnej eksterminacji Żydów i wezwał sprzymierzonych do zadeklarowania, że mordercy zostaną ukarani. Jego przemówienie rozesłane zostało jako nota dyplomatyczna do wszystkich rządów sprzymierzonych. Czy wywołało jakiekolwiek zainteresowanie? Wolne żarty...

Kierownictwo Walki Cywilnej zwróciło się 16 września 1941 roku do Polaków w sprawie niemieckich zbrodni na ludności, potępiając "bezprzykładny mord" na Żydach:
"Obok tragedii przeżywanej przez społeczeństwo polskie zdziesiątkowane przez wroga, trwa na naszych ziemiach od roku blisko potworna planowa rzeź Żydów. Masowy ten mord nie znajduje przykładu w dziejach świata, bledną przy nim wszystkie znane z historii okrucieństwa [...]. Nie mogąc czynnie przeciw temu działać, Kierownictwo Walki Cywilnej w imieniu całego społeczeństwa polskiego protestuje przeciw zbrodni dokonanej na Żydach. W tym proteście łączą się wszystkie polskie ugrupowania polityczne i społeczne. Podobnie jak w sprawie polskich ofiar, odpowiedzialność fizyczna za te zbrodnie spadnie na katów i ich wspólników".

Powyższe oświadczenie zostało opublikowane w "Biuletynie Informacyjnym" z 16 września 1942 roku, ale jak widać było i nadal jest zbyt niewygodne zarówno dla Niemców jak i dla polityków państw zachodnich jak i bardzo wielu naszych rodzimych autorytetów.