sobota, 30 marca 2013

O Opatrzności Bożej, Odkupieniu i Zbawieniu

http://www.snh.pwr.wroc.pl/files/prv/id14/aktualnosci/jezus.jpg

Gdy wczoraj wieczorem po Liturgii Wielkiego Piątku jeździłem wraz z Magdaleną po kilku parafiach, aby obejrzeć Groby Pańskie znajdujące się w kościołach przypomniał mi się żart:


W prowincjonalnym miasteczku miała miejsce powódź. Ewakuowano ludność. Wojsko puka do kaplicy:
- Proszę księdza. Nadchodzi fala powodziowa! Niech ksiądz ucieka, jeśli nie chce się utopić!
- Nigdzie nie idę! Wierzę w Bożą Opatrzność!
Po kilku godzinach ksiądz siedzi już na ostatnim piętrze plebanii. Podpływa motorówka i ratownicy wołają:
- Proszę księdza, wody ciągle przybywa! Niech ksiądz płynie z nami, bo inaczej  ksiądz się utopi!
- Nigdzie nie idę! Wierzę w Bożą Opatrzność!
Minęła kolejna godzina. Wody podeszło już tyle, że ksiądz musiał uciekać na dach plebanii. Nadleciał helikopter i ratownicy krzyczą do księdza:
- Proszę księdza, uratujemy księdza! Proszę wsiadać, bo inaczej ksiądz się utopi!
- Nigdzie nie idę! Wierzę w Bożą Opatrzność!
Helikopter odleciał, a kilka minut później ksiądz się utopił. Stanął wówczas przed Bogiem i powiedział do Niego z wyrzutem:
- Panie Boże, no jak tak można?! Utopiłeś swojego wiernego sługę!  A ja tak wierzyłem w Twoją Opatrzność...
- Głupcze! - Przerwał mu Bóg - Przecież trzy razy wysyłałem po ciebie ludzi...

Wielki Tydzień, Męka, Śmierć i Zmartwychwstanie Pana Naszego - Jezusa Chrystusa - zawsze skłaniają mnie do głębszej refleksji.


W komunizmie starano się wpoić człowiekowi pewien sposób myślenia - "Bóg nie istnieje! To człowiek jest bogiem". Kiedy 12 kwietnia 1961 roku sowiecki statek kosmiczny Wostok 1 z Jurijem Gagarinem na pokładzie opuszczał Ziemię, by dokonać lotu po jej orbicie media bloku wschodniego krzyczały: "Jak już tam będziesz, to przekaż nam jak wygląda Bóg i to całe jego Niebo!"


Dzisiaj w dobie komputerów, "cudów" techniki, pogoni za karierą i sukcesem oraz pieniędzy całą ludzką krzywdę próbuje się zrzucić na Boga, który wszystko widzi, a mimo to nie interweniuje. Mędrcy tego świata mówią, że gdyby tak naprawdę świat był odkupiony przez Jezusa Chrystusa, to na każdym kroku i w każdym czasie bylibyśmy świadkami tego odkupienia. Na każdym kroku wiele osób domaga się Bożej interwencji, Bożego cudu, który niczym za dotknięciem różdżki czarodziejskiej zmieni świat, zlikwiduję ludzką krzywdę i da każdemu radość, szczęście i zbawienie etc.


Nie wiem czy wiesz, mój drogi Czytelniku, ale sam Apostoł Paweł nigdy tak naprawdę nie miał pewności, że dostąpi zbawienia i bał się, że mimo głoszenia ludziom Ewangelii i Słowa Bożego, sam zostanie odrzucony i wiecznie potępiony. Czym innym jest bowiem odkupienie, którego na Krzyżu dokonał dla nas Jezus Chrystus a czym innym zbawienie, o które sami musimy zabiegać. Możemy być pewni, że jesteśmy odkupieni, ale czy będziemy zbawieni? Takiej pewności mieć nie możemy.


Do zbawienia musimy dążyć, o zbawienie musimy walczyć i to niejednokrotnie ze samym sobą. Jesteśmy tylko ludźmi i popełniamy błędy, to fakt, uważam jednak, że ufając Bożej Opatrzności jesteśmy w stanie przezwyciężać nasze słabości i kroczyć drogą zbawienia.


To, czym naprawdę jest Boży Dar Odkupienia i Boże Wezwanie do Zbawienia, w mojej ocenie najlepiej obrazują świadectwa ludzi, którzy o Chrystusie nic nie wiedzieli i w pewnym momencie Go poznali. Miałem ogromną przyjemność spotkać kilka takich osób i przeczytać kilkadziesiąt ich świadectw i niemalże zawsze przewijają się w nich dwa charakterystyczne świadectwa:
" Zawsze myślałem(am), ze ludzie niewierzący są bardziej szlachetni od wierzących, że są bardziej umoralnieni i postępują zgodnie z własnym sumieniem, a nie według odgórnie narzuconych zasad. Sam(a) uważałem(am) za takiego najszlachetniejszego niewierzącego(ą), a dopiero teraz widzę jak bardzo byłem grzeszny i jak podle postępowałem czasem nawet nie zdając sobie z tego sprawy."
"Dopiero w wierze zobaczyłem(am) nie tylko to, że życie ma sens, ale jestem tak naprawdę bardzo kochany(a) i wolny(a)".


Nie są to jednorazowe wypowiedzi ludzi, którzy się nawrócili bądź "odzyskali wiarę". Tak sformułowane wypowiedzi można usłyszeć zawsze.


Święta Wielkiej Nocy uczą nas właśnie tego wszystkiego - Bożej Opatrzności, uczestnictwa w Odkupieniu Grzechów przez Śmierć Jezusa Chrystusa i dążenia do zbawienia i życia wiecznego, którego świadectwem jest Zmartwychwstanie. Życie bowiem można porównać do półprostej, która ma swój początek, ale nie ma końca. Kończąc swą wędrówkę po ziemskim świecie rozpoczynamy wieczną wędrówkę razem z Panem Bogiem, albo wieczne potępienie, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów.


Zacząłem od komunizmu i komunizmem też zakończę. Po tym jak "upadł" w Związku Radzieckim szef NKWD Gienrich Jagoda, a jego miejsce zajął Nikołaj Jeżow, ten pierwszy powiedział przed śmiercią do protokolant:
"Powinniście zapisać w raporcie dla Jeżowa, że powiedziałem, iż Bóg musi istnieć. To całkiem proste. Od Stalina nie otrzymałem niczego jako zapłaty za moją wierną służbę. Od Boga otrzymałem najbardziej dotkliwą karę za to, że tysiące razy gwałciłem jego przykazania. Teraz popatrz, gdzie jestem i oceń sam: JEST BÓG czy GO NIE MA?"


Jeśli bowiem Boga nie ma, to jaki tak naprawdę jest sens naszego doczesnego życia?


Życzę wszystkim czytelnikom zdrowych, radosnych, spędzonych w rodzinnym gronie świąt Wielkiej Nocy. Oby Zmartwychwstanie Jezusa dało wszystkim siłę, do walki z przeciwnościami losu i ze skutkami naszej skazy, jaką jest piętno Grzechu Pierworodnego. Boża Opatrzność czuwa nad nami, nawet wtedy, gdy jej nie dostrzegamy! Chrystus odkupił nasze życie, Chrystus odkupił nasz świat! Chrystus przede wszystkim wezwał nas do zbawienia!


Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

czwartek, 28 marca 2013

Jeśli nie "Homofobia" to "Mowa nienawiści"

http://img2.demotywatoryfb.pl/uploads/201110/1318782882_by_Adi17_600.jpg

Bardzo długo zabierałem się za dzisiejszy wpis i może nawet nie powinienem go publikować dzisiaj - w Wielki Czwartek Triduum Paschalnego. Jeśli jednak nie zrobię tego dzisiaj, to już chyba nigdy, zważywszy, że obiecałem to kilku osobom.

27 marca 2006 roku w programie "Warto Rozmawiać", w odcinku pt. "Szkoła tolerancji" została zaprezentowana na planszy ulotka "Żyj namiętnie, kochaj się bezpiecznie", które środowiska związane z obecnym posłem na Sejm RP - Robertem Biedroniem - rozkładały w Urzędzie Miejskim w Krakowie. Oto jej treść:
Plansza I:
Seks bezpieczny męsko-męski to wiele urozmaiconych technik obejmujących podniecające rozmowy, powierzchowne i głębokie pocałunki, pieszczoty, masaż, wzajemną masturbację, wytrysk na skórę partnera...

Plansza II:
Przy jeszcze innych sposobach kochania się bezpieczny seks to:
- Lizanie odbytu, pod warunkiem, że w jego okolicach nie ma krwawień [...],
- Zabawy obejmujące kontakt z moczem lub kałem (tu również istnieje ryzyko przeniesienia innych chorób) [...],
- Penetrowanie odbytu dłonią przy założonej gumowej rękawicy, ewentualnie prezerwatywy,
- Wiązanie, szczypanie, "spuszczanie lania", pod warunkiem, że sperma nie dostanie się do zranionych miejsc i że przedmioty mogące powodować skaleczenia są dezynfekowane.

Wypowiedź Roberta Biedronia:
"Dobrze byłoby, gdybyśmy w szkołach zaczęli mówić o seksie. Jeśli chodzi o tę konkretną ulotkę, to w żadnym razie nie była ona obsceniczna. Żeby dotrzeć do młodzieży, musimy mówić ich językiem. Żeby młodzież zapamiętała treść i później z niej skorzystała, język musi być atrakcyjny".

Prowadzący program Jan Pospieszalski z miejsca stał się wrogiem numer jeden homoseksualistów i jednym z największych ciemnogrodzianinów III RP tylko dlatego, że w studiu miała miejsce dyskusja, a nie tylko "achy" i "ochy" połączone z mlaskaniem i cmokaniem na rzecz autorytetów moralnych i najbardziej dyskryminowanej grupy społecznej.

Nie będę komentował powyższego tekstu. Niech każdy sam sobie go skomentuje.

Kto jest największym wrogiem homoseksualizmu? Chyba samo stwierdzenie, że prawica, to za mało. "Prawica religijna"... :-) - to będzie to.
"Zamieszanie", jakie miało w Polsce miejsce w ostatnim czasie, które dotyczyło związków partnerskich, póki co zostało wystopowane na rzecz innych palących problemów jak postawa naszej reprezentacji, problemy Cypru, wejście Polski do strefy euro, polityczne zagrywki i antydemokratyczne działania związków zawodowych etc. W ogólnej linii przekazu, jaki docierał do mnie ze wszystkich mediów głównego nurtu wyciągnąłem, w mojej ocenie, istotny wniosek - sprzeciw wobec upolitycznieniu homoseksualizmu ma podstawy wyłącznie religijne.
Takie postawienie sprawy dało jednoznacznie do zrozumienia, że kto nie identyfikuje się z Prawem i Sprawiedliwością oraz z prawicowo-religijnymi ekstremistami pokroju Tomasza Terlikowskiego nie ma najmniejszych podstaw do sprzeciwiania się do polityczno-prawnej legalizacji związków homoseksualnych.

Czym jest dzisiaj homofobia? W mojej ocenie, a wierzę, że nie jestem w niej osamotniony, homofobia jest mówieniem rzeczy, które są oczywistymi oczywistościami, a więc każdy, kto już nawet nie mówi, a tylko twierdzi, że homoseksualizm jest sprzeczny z odwiecznymi prawami świata, natury i samego życia - ten jest homofobem. Homofobem, który jest chory z nienawiści i nie zawaha się zrobić wszystkiego, żeby dyskryminować homoseksualistów.

Napisałem kiedyś w komentarzu na blogu u Sokoła: "Nigdy jednak nie spotkałem się z zaprzeczeniem odwiecznej prawdy - HOMOSEKSUALIŚCI NIE MOGĄ MIEĆ WŁASNYCH DZIECI. Co najwyżej atakowano, że to dyskryminacja etc, ale nigdy temu nie zaprzeczono." Zdanie to podtrzymuję, ponieważ jest ono zgodne z prawami natury i rozwoju gatunku. Jaki byłby przecież sens tak nieustannej walki o prawo do aborcji CUDZYCH, podkreślmy to, a jeśli będzie trzeba wykrzyczmy - CUDZYCH DZIECI?

"Największe intelektualne autorytety lewicy", jeśli może być oczywiście mowa o takich osobach swego czasu posunęły się do stwierdzenia, że homoseksualizm nie jest tam żadną orientacją seksualną, tylko przede wszystkim... orientacją polityczną. Teza ta została jednak przebita przez jeszcze większych inteligentów, którzy twierdzą, że płeć nie jest żadnym tam fenomenem biologicznym, a tylko i wyłącznie fenomenem kulturowym.
Można więc na podstawie tego wysunąć prosty wniosek - nasza orientacja seksualna nie jest wrodzona, ale wyuczona. Już widzę te głosy oburzenia, gdyby ktoś oficjalnie w ten sposób zinterpretował tą tezę: "Przecież nam chodziło o to, że geje i lesbijki są ludźmi wolnymi i że mogą robić co chcą i zasługują na takie same prawa jak inni." Każdy jest równy wobec prawa i każdy jest człowiekiem wolnym (przynajmniej oficjalnie). Każdy również robiąc to, co chce musi się liczyć z konsekwencjami swoich czynów (przynajmniej niektórzy). Po co więc tak idiotyczne, populistyczne hasła?

Chyba najlepiej cały problem przedstawił swego czasu w trzech zdaniach prof. Andrzej Waśko:
"Fundamentem świeckiej etyki jest sformułowany przez Kanta „imperatyw kategoryczny”. Mówi on: „postępuj zawsze wedle tej zasady, która mogłaby się stać prawem powszechnym”. Gdyby w jakimś społeczeństwie zachowania homoseksualne stały się „prawem powszechnym”, społeczeństwo to wymarłoby w ciągu jednego pokolenia."

Tak, wiem - myśląc i pisząc w taki właśnie sposób jestem homofobem. Mógłbym przytoczyć jeszcze dziesiątki argumentów, które to potwierdzą, tylko po co? Żeby ktoś oskarżył mnie dodatkowo o "mowę nienawiści"?

Kończąc te dzisiejsze rozważania chciałbym, abyś Mój Drogi Czytelniku, odpowiedział sobie na dwa pytania:
1.) Dlaczego tak bardzo próbuje się narzucić większości prawa mniejszości?
2.) Kto jest tak naprawdę dzisiaj bardziej dyskryminowany: homoseksualista czy... katolik?

Może poniższe zdjęcie nie jest odpowiednią podpowiedzią, ale idealnie odwzorowuje cały problem:

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

środa, 27 marca 2013

Absurd czy "Państwo Prawa" - o emeryturach SB

http://images50.fotosik.pl/221/837ce4e7689903acmed.jpg

"Bycie funkcjonariuszem organów bezpieczeństwa państwa łączyło się zawsze z nienormowanym czasem pracy, a także z narażeniem na stres, zwiększonym ryzykiem śmierci, kalectwa, choroby lub wypadku." - tak posłowie lewicy uzasadniali, dlaczego pracownikom służ PRL nie wolno odbierać emerytur i przywilejów emerytalnych.

Przypomniało mi się o tym właśnie teraz, kiedy to przeczytałem artykuł na wpolityce.pl pt. "Szkolenie w KGB podstawą do wyższej emerytury w Polsce. Kuriozalne decyzje sądów czy wadliwa ustawa". W Związku z tym właśnie dzisiaj komentarz na ten temat.

Chyba wszyscy mają wrażenie, że od Bałtyku aż po Tatry, od Odry po Bug III RP jest usiana nie tylko układami, ludzką krzywdą, wyzyskiem, ale również absurdem. Wszystko, co ja przynajmniej codziennie słyszę, to jakiś kompletny "Supernatural" w wersji tragikomicznej.

Że niby co? UB-cy, SB-cy i inni śmecy się zmęczyli? Że byli narażeni na niebezpieczeństwa? Przecież praca w Gestapo też była bardzo męcząca. Dniami i nocami katować delikwentów, zrywać paznokcie, okładać ciosami na wszelkie możliwe sposoby, przecież to człowiek musiał się ciężko zmachać, nierzadko spocić i zestresować, gdyby nie udało się wyciągnąć z kogoś informacji. SS-man mógł spaść z wieży wartowniczej, mieć wypadek samochodowy, broń mogła sama wystrzelić. Na to samo byli narażeni nasi... "obrońcy" PRL.
To przecież totalnie skretyniały debilizm, żeby w państwie, w którym tak często podnosi się okrzyki na temat demokracji miały miejsce aż takie patologie jak walka o pieniądze zbrodniarzy, która na drodze sądowej jest prawie zawsze dla nich zwycięska.

Nie jestem prawnikiem, co najwyżej znam trochę prawo górnicze i geologiczne, ale nie muszę nim być, żeby wiedzieć, że odebranie pracownikom Służby Bezpieczeństwa ich przywilejów emerytalnych to tak jakby przepłynąć Atlantyk na pontonie, który przecieka.
Jeżeli od razu po roku 1990 nie powiedziano stanowczo i wprost: "PRL NIE BYŁ PAŃSTWEM SUWERENNYM! PRL BYŁ PAŃSTWEM MARIONETKOWYM ZARZĄDZANYM Z MOSKWY! PRL NIE BYŁ PAŃSTWEM BUDOWANYM DLA POLAKÓW, TYLKO PRZECIWKO NIM!", jeżeli uznało się, że UB, SB, Służby Wojskowe PRL, a w szczególności te wszystkie specjalne wydziały, takie jak Wydział D czy też Wydział Y, które były stworzone tylko i wyłącznie do dokonywania zbrodni etc są takimi samymi policjantami, oficerami polskich służb jak ci po roku 1990, że są takimi samymi, niewinnymi obywatelami, którzy po prostu wykonywali wówczas swoje zadania, bo przecież musieli za coś żyć i utrzymywać swoje rodziny, no to nie oszukujmy się - teraz nie można się dziwić, że nie ma siły, która mogłaby im odebrać to, co otrzymali w wolnej Polsce.

Nie chodzi mi już nawet o to, że komuś zabierzemy tą emeryturę na poziomie kilku tysięcy złotych, że w jakimś stopniu dokona się przez to symboliczny akt sprawiedliwości (chociaż dla mnie nie może być mowy o jakiejkolwiek sprawiedliwości). Chodzi mi po prostu o elementarny powrót do dawno już zapomnianego przez nasze "elity intelektualne" zdrowego rozsądku i pokazania tego skretynienia, jakiego jesteśmy od prawie ćwierćwiecza świadkami. Ja całkowicie rozumiem, że III RP mogła dać pracownikom służ PRL amnestię. Problem jednak polega na tym, że ja nie rozumiem, za co przyznano im tą amnestię. Nie rozumiem, co mieliśmy im wybaczyć, skoro to tak kryształowi ludzie, którzy dla dobra naszego kraju byli narażeni na stres, kalectwo, choroby etc, jak to uzasadniali posłowie lewicy. Skoro nie mieli oni nic na sumieniu, to czemu niby mamy im cokolwiek wybaczać? Taki dyskurs został wmówiony ogromnej części naszego społeczeństwa i nawet gdy już znalazł się ktoś, kto zapytał "Ale za co my wam wybaczamy? Co takiego zrobiliście? Kogo skrzywdziliście?", to okazywało się wówczas, że jest on oszołomem, niebezpiecznym ekstremistą, plującym nienawiścią nienawistnikiem, podłym bandytą itd.

Prawo? Co to jest w III RP tak naprawdę prawo? Jest to twór używany w dyskursie publicznym tylko wówczas, gdy jest to na rękę establishmentowi III RP. Sprawa emerytur pracowników służb PRL i precedens opisany przez portal red. Pyzy pokazuje, że kiedy wszystko jest w porządku, kiedy jest to na rękę temu, komu trzeba, to podnoszą się głosy oburzenia "Hola, hola! Przecież istnieje prawo! Przecież tak orzekł sąd, a kto nie szanuje sądu, ten nie szanuje demokracji i państwa prawa!"
Kiedy natomiast na początku lat 90. było prawo i można było skazać ludzi odpowiedzialnych za zbrodnie dokonane nawet w świetle prawa PRL, jakimi były: Wprowadzenie stanu wojennego, Masakra na wybrzeżu w 1970 roku, Poznański Czerwiec, Ursus, Radom, organizacje takie jak WRON-a etc, to wówczas ci sami przedstawiciele establishmentu, którzy dzisiaj również wyznaczają linię rozwoju polskiej inteligencji z żalem przyznawali "Narodzie Polski - prawo prawem, ale są potrzeby chwili. To są aktualnie nasi partnerzy i nie możemy ich drażnić, bo nie uda się stworzyć wolnej Polski. Daliśmy słowo i musimy go dotrzymać".

Najzabawniejszy jednak wydaje mi się jeszcze jeden aspekt. Mianowicie, w moim przekonaniu Ubek, SB-ek etc, który dzisiaj żyje tylko z emerytury, który walczy o nią jak lew w sądzie etc, to chyba jakiś kompletny frajer. Jeśli bowiem nie odnalazł się on w rzeczywistości po okrągłostołowej i nie załapał na dużo większą kasę jak ta specjalna emeryturka, to pewnie jest pośmiewiskiem w swoim środowisku.

Może znowu się mylę, ale walka nie jest już tak naprawdę o to czy ci ludzie powinni dostać te pieniądze czy nie. Jak działa nasze prawo każdy widzi. Jak działają sądy tym bardziej. W mojej ocenie najważniejsze w tym wszystkim jest to, czy będziemy mogli powiedzieć naszym dzieciom, naszym wnukom: "Bądźcie uczciwi! Bądźcie prawi! Kochajcie ojczyznę, a jak przyjdzie kiedyś niebezpieczeństwo, to nie bójcie się za nią walczyć i ryzykować własnym zdrowiem i życiem!"? Jeśli zaś już to powiemy, to czy nie usłyszymy w odpowiedzi: "Ojciec, dajże spokój! Pierdzielisz coś o uczciwości, sprawiedliwości i patriotyzmie, a masz 700 zł renty. Wolę kolaborować, sprzedać się okupantowi, popełniać zbrodnie, oszukiwać etc, bo dostanę za to 10 razy większą emeryturę od ciebie! W taki sposób UB, SB walczyło o wolną Polskę, więc czemu niby mnie nie wolno..."

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

sobota, 23 marca 2013

22 marca 2013 o godz. 22:34

http://img2.demotywatoryfb.pl/uploads/1268697682_by_Gutor_600.jpg

Balon po raz kolejny został napompowany do granic wszelkich wytrzymałości. Po raz kolejny pękł on wcześniej i z większym hukiem niż większość mogła sobie to wyobrazić.

22 marca 2013 o godzinie 22:34 upadła polska piłka nożna! Porażka 1:3 reprezentacji Polski z reprezentacją Ukrainy po raz kolejny pokazała, gdzie tak naprawdę jesteśmy w piłkarskim świecie i jak wiele nam brakuje do europejskich średniaków.

Nie będę się rozpisywał za bardzo nad samym meczem, tylko chciałbym poruszyć inne, bardzo istotne, kwestie związane z nim.

Po pierwsze - zachowanie mediów.
Oglądając wczoraj studia i wypowiedzi przedmeczowe na dostępnych kanałach odnosiłem wrażenie, że nie jest istotne czy wygramy, czy zremisujemy, czy też przegramy z naszymi wschodnimi sąsiadami? Najważniejsze pytania, to jaką różnicą bramek rozgromimy Ukraińców i ile z nich strzeli Robert Lewandowski? Porażka nie wchodziła w grę i chyba wszyscy (łącznie z niżej podpisanym) w to uwierzyli. W pewnym momencie można było odnieść nawet wrażenie, że nie jest to jakiś zwykły mecz eliminacyjny do Mistrzostw Świata 2014 w Brazylii, ale co najmniej finał tych mistrzostw, a jednym, jedynym faworytem do końcowego tryumfu jest reprezentacja Polski. Boisko jednak zweryfikowało i pokazało, to czego wczoraj byliśmy świadkami.
Odnośnie samych mediów - z piłkarzy, co najwyżej, przeciętnych zrobiły one naszych herosów, bohaterów narodowych, którzy mają dać nam powód do dumy, radości z życia i uśmiechu od ucha do ucha. Media już przed rozesłaniem powołań zdecydowały, kto tak naprawdę ma wybiec w podstawowej jedenastce reprezentacji Polski i wywierały ogromną presję na selekcjonera (o nim za chwilę).
I tak oto na środku obrony zagrali panowie, którzy spędzili ostatnio w swoich klubach tyle minut na boisku, co Donald Tusk na zapowiedzianych X czasu temu spotkaniach z Polakami. Media postawiły na parę stoperów Wasilewski - Glik i taką też parę zobaczyliśmy w meczu. Jaki był tego efekt, to widzieliśmy najlepiej przy ostatniej bramce dla Ukrainy, kiedy to Glik chyba z 5 metrów złamał linię spalonego i stał w polu karnym niczym krowa na łące nie wiedząc co się dzieje ani tym bardziej - po co? Zadziwiające jest dla mnie to, że dziennikarze, działacze i "eksperci" miejsca na środku obrony typowali pomiędzy dwóch następnych panów, którzy ostatni raz wyszli na boisko w swoich klubach na 90 minut tak dawno, że chyba oni sami tego nie pamiętają - mowa tu oczywiście o Celebanie i Salamonie. Albo są oni aż tak wybitni, że nie muszą grać, żeby dostać miejsce w kadrze, albo mają tak dobrych managerów, którzy potrafią tak wpłynąć na opinię, że już niedługo kasa w portfelu będzie się zgadzać lepiej niż powinna.
Wczorajszy mecz miał "uleczyć polskie kompleksy". Przedmeczowa propaganda weszła na najwyższy poziom. Okazało się bowiem, że wystarczy, żeby nasi kopacze pokonali reprezentację Ukrainy, a życie zacznie się układać - Polacy będą szczęśliwsi, zamożniejsi, a bezrobocie spadnie jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej. Niestety piłkarze przegrali, a wraz z nimi gospodarczy cud trzeba odłożyć do następnego meczu.
Podkreślić jednak trzeba, że wczoraj odnieśliśmy wspaniałe sukcesy i to już przed samym meczem - dach się zamknął (JUPI!), PZPN zarobił ciężkie pieniądze na 57 tys. sprzedanych biletów, które będzie można podzielić między przyjaciół w postaci premii i nagród (JUPI!), na trybunach byli Prezydenci, Premier, Posłowie, Senatorowie, Autorytety Moralne etc (JUPI!), murawa była w dobrym stanie (JUPI!) itd.
A że piłkarze dali dupy? No cóż - przecież wszyscy od razu wiedzieli, że tak będzie... Tylko tych kibiców szkoda...

Dwa - Waldemar Fornalik:
Selekcjoner naszej reprezentacji jest po prostu słabym trenerem, który dostał stanowisko nie ze względu na kompetencje i sukcesy, tylko ze względu na układy rządzące naszym środowiskiem piłkarskim.
Jakim sposobem człowiek, który, de facto, kilkanaście lat spędził w jednym klubie - Ruchu Chorzów - który zdobył z nim wicemistrzostwo Polski tylko dlatego, że pozostałe kluby całkowicie odpuściły walkę o nie jak Legia czy Lech zostaje selekcjonerem. W mojej ocenie wybrano go, bo było wiadomo, że będzie on grzeczny i z pewnością nie będzie pyskował ówczesnemu prezesowi Lacie i pozostałym członkom zarządu PZPN.
Skład naszej reprezentacji na wczorajszy mecz mówi sam za siebie.
Ja sam nie znam się na piłce, ale wydawało mi się, że do meczu z Ukrainą trzeba wystawić wojowników, ludzi z jajami, którzy nie będą odpuszczać, którzy zostawią płuca i serce na boisku i nawet jeśli wynik będzie niekorzystny, to zaangażowanie pozwoli im na zdobycie uznania kibiców, że pozwoli dać nadzieje na przyszłość. Wystawione zostały jednak panienki, dla których ważniejsze od walki było odpowiednie ułożenie włosów (patrz: Boenisch) czy też ładne uśmiechanie się do kamery po każdej stracie (patrz: Majewski).
Po meczu Fornalik powiedział: "Zabrakło należytej koncentracji", "Siedem minut zadecydowało o tym, że przegraliśmy ten mecz", "W pewnym sensie zlekceważyliśmy Jarmolenkę".
Koncentracji zabrakło tylko przede wszystkim przez media o czym pisałem wyżej.
Pierwsze siedem minut zdecydowało o całym meczu? Hm... A pozostałe 83 minuty? Widać piłkarze byli aż za bardzo zmotywowani.
Lekceważąc jednego piłkarza lekceważy się całą drużynę przeciwną. Jak wyżej napisałem - nie znam się na piłce ani na żadnym sporcie - ale chyba jak każdy wiem, co może przynieść zlekceważenie czy to jakiejś osoby, czy to sytuacji, przedmiotu, informacji etc.

Trzy - Ludovic Obraniak:
Człowiek, którego wejścia na boisko domagali się wszyscy piłkarscy eksperci. Oprócz tego, że w sytuacji sam na sam z bramkarzem Ukrainy kopnął piłkę prosto w niego, to piłkarz ten zabłysnął dodatkowo nowymi bokobrodami, które zapewne miały symbolizować nawiązanie do filmu "Kiler-ów 2-óch" i tekstu Katarzyny Figury: "Jakie ty masz zajebiste PKS-y". Postawa tego pana wczoraj na boisku pokazała, gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Muszę przyznać, że wiem już co mieli na myśli dziennikarze TVN, którzy tyle razy podkreślali, że cudzoziemcy przyjeżdżają pracować do Polski. Miejsca w kadrze u nas dostatek, a i zarobki na przyzwoitym poziomie. Nie trzeba mieć talentu - wystarczą PKS-y.

"Polacy nic się nie stało"! Przecież za kilka dni mecz z San Marino i możecie odnieść historyczny sukces pokonując najsłabszą drużynę w Europie 11:0. Tylko żeby was czasem Fornalik nie przemotywował. Pamiętajcie - San Marino to nie jest łatwy przeciwnik i musicie się spodziewać zaciętej walki w środku pola!

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

środa, 13 marca 2013

Uzależnieni od zagranicy...

 http://grafik.rp.pl/grafika2/804125,9.jpg

"Stało się! Bogu dzięki, stało się!" - ten cytat Rozalii Kiepskiej najlepiej opisuje tzw. "Akcję Północ". Wczoraj w nocy rząd Donalda T. odpowiedział na zarzuty Prezesa Kaczyńskiego. Lemingi i autorytety odetchnęły z ulgą!
To, że musieliśmy czekać na tą odpowiedź niemal tydzień mówi samo za siebie - "Zielona wyspa trwa", a wszystkie czarnowidztwa Kaczyńskiego to mijanie się z prawdą, manipulacje i kłamstwa. Najbardziej rozbawiły mnie dwa rządowe tłumaczenie:
1.) Polskie autostrady kosztują 9,6 mln euro za kilometr, a średnia unijna to 10 mln. Mało tego, w Austrii średnia cena to ponad 12 mln euro za kilometr. Jestem tylko naiwnym magistrem geologii, ale zastanawia mnie jak duże wymagania płacowe musi mieć nasza rodzima siła robocza i jak drogie muszą być w Polsce materiały budowlane? Czy nasze autostrady też biegną przez góry bądź powstają na terenach o niesprzyjającym ukształtowaniu terenu? Poza tym jakim cudem mogło upaść tyle firm budowlanych zatrudniających tysiące robotników oraz jakim jeszcze większym cudem mogło dojść do dnia dzisiejszego do niewypłacenia pieniędzy podwykonawcom? To na pewno nie wina rządu! Rząd nie podpisywał umów, Rząd nie sprawdzał kondycji finansowych firm startujących do przetargów, Rząd nie delegował państwowego inspektoratu do kontroli i odbioru poszczególnych odcinków dróg etc. Rząd jest niewinny, a Kaczyński kłamie!
2.) O tym, że Kaczyński nie wie, jakie jest PKB Gabonu przypominać nie trzeba, ale że "kłamie" o poziomie polskiego bezrobocia, to już gruba przesada! Podczas sejmowej debaty mówił o 14,6% bezrobotnych. "Według GUS bezrobocie w styczniu wyniosło 14,2 %, a według szacunków MPiPS w lutym 14,4 %, a więc jest nieco niższe od podanego. Według Eurostatu bezrobocie w Polsce odpowiada średniej unijnej i wynosi 10,6 proc."
Obecnie mamy połowę marca i ciągłe informacje o kolejnych zwolnieniach, ale Kaczyński na pewno kłamie.

Czytając wszystkie pozostałe pierdoły chciałem nawet je dzisiaj obnażyć całościowo, ale chyba to, co na dzisiaj przygotowałem będzie bardziej interesujące.

Jak wiele osób w naszym społeczeństwie zadaje sobie dzisiaj pytanie: kto jest właścicielem polskich obligacji, czyli de facto kto trzyma w ręku polski dług? Jakby się nie chciało spojrzeć na wszystkie liczby i wskaźniki, to obserwujemy bardzo szybki wzrost zadłużenia zagranicznego. Ile ono wynosi obecnie chyba nawet sam Vincent nie wie. Jaka jest jednak recepta walki z tym problemem? Według ministra finansów najlepsze będzie sprzedawanie polskiego długu za granicę, ponieważ jest on tam chętnie kupowanym "towarem", "dobrem" ze względu na swoje dobre oprocentowanie.
Pieniędzy na spłatę wszystkich naszych rat (kredytów państwowych) po prostu brakuje, dlatego żeby spłacić aktualne raty, a minister Rostowski robi wszystko, żeby pieniądze co miesiąc były na czas, bez przerwy rośnie koszt obsługi zadłużenia zagranicznego oraz zadłużenia krajowego. Nie trzeba przecież być geniuszem, żeby zdać sobie sprawę, że zadłużenie krajowe jest niemalże w całości w kieszeniach banków, które są zagraniczne. I koło się zamyka, a Polska coraz bardziej uzależnia od niepolskich ośrodków decyzyjnych, ponieważ jeśli polskie zadłużenie jest w rękach zagranicznych, to nasz kraj musi przecież spełniać te warunki, które zagranica nam narzuca.

Oczywiście pojawią się tu głosy oburzonych, że przecież nie jest tak źle, że przecież nie przekraczamy naszych konstytucyjnych progów zadłużenia, że to wszystko dzięki Rostowskiemu, który swoją "kreatywną księgowością" ratuje kraj przed recesją. Wiele razy spotykałem się z takimi wypowiedziami. Nie jestem jednak w stanie zrozumieć, dlaczego nie przyjmują oni do wiadomości, chyba jednego z podstawowych faktów: skoro dzięki "kreatywnej księgowości" można tak manipulować liczbami, to dlaczego niby przy jej pomocy nie można jeszcze bardziej zwiększać zadłużenia?
Możemy przecież wypuścić jeszcze więcej obligacji. Przecież geniusze z PO wpadli na doskonały pomysł, żeby do naszego PKB, którym wszyscy tak się podniecają, jakby naprawdę było czym, doliczyć dochody z tak zwanej szarej strefy, czyli prostytucji, przemytu, handlu narkotykami itd. Skoro mogli sobie pozwolić na taki manewr Grecy, to nie możemy być gorsi, a co?
Ile wzrósłby nasz PKB, gdybyśmy doliczyli do niego szarą strefę? 5%? 10%? Może więcej... Spokojnie oddaliłoby to limity konstytucyjne.
Pominę już cały tragikomiczny aspekt tej... no właśnie czego? Sztuczki? Zagrywki? Propozycji? Nie wiem... Wiem za to jedno - Rostowski ma za zadanie brać jeszcze więcej pożyczać, a przez to jeszcze bardziej uzależniać nasz kraj od zagranicy.

Jeżeli ktoś uważa, że tak nie jest, że jesteśmy mistrzami polityki zagranicznej, bo mamy w UE Buzka i Lewandowskiego to chciałbym przypomnieć jeden mało znany, ale jednak istotny aspekt, który idealnie odzwierciedla polską politykę zagraniczną:
W dniu, w którym wybierano Hermana Van Rompuya na Przewodniczącego Rady Europejskiej, premier Donald Tusk i minister Mikołaj Dowgielewicz na Okęciu o 9.00 rano, odlatując do Brukseli oświadczyli, że są przygotowani na niezwykle ciężkie, długotrwałe, nawet kilkudniowe negocjacje i będą najtwardziej jak się da stali na swoim stanowisku. O godzinie 14 było już po wszystkim.
Nasi herosi nie zostali nawet o czymkolwiek poinformowani. Decyzja została wcześniej podjęta, a oni mieli tylko formalnie i oficjalnie ją zatwierdzić. Taka jest skala obecności Polski we wszystkich podejmowanych decyzjach w tych miejscach i w tych sprawach, w których w rzeczywistości coś się rozstrzyga. Mimo tego, że te wszystkie procedury są niejasne, mimo że wszystko odbywa się w sposób zakulisowy, to nasze orły dalej w to brną i dalej cieszą się z każdego niemalże szczerego poklepania po plecach.

PS. Dziś wybrano nowego Ojca Świętego - Franciszka. Niedługo odbędzie się uroczystość powitalna, na którą zostaną zaproszeni między innymi najważniejsi politycy. Zakładam, że takie zaproszenie otrzyma również Donald Tusk. Mając w pamięci jego słowa: "Nasz rząd nie będzie klękał przed księdzem" będę protestował, jeśli teraz pojedzie on klękać przed Papieżem - Biskupem Rzymu - formalnie jednak - księdzem. A jeśli już to zrobi, to niech się wytłumaczy z tamtych słów i tego dlaczego jednak ich nie przestrzega.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

poniedziałek, 11 marca 2013

Czemu służą polskie media?

 http://static3.wpolityce.pl/site_media/pictures/2010/11/15/txsiyzmv.jpg

Jako motto do dzisiejszego posta najlepiej, według mnie, pasuje cytat z książki "Stukostrachy" autorstwa Stephena Kinga:
"Cza­sem człowiek sądzi, że uj­rzał już dno stud­ni ludzkiej głupo­ty, ale spo­tyka ko­goś, dzięki ko­mu do­wiaduję się, że ta stud­nia nie ma jed­nak dna."
Zamiana w przypadku powyższego cytatu słowa "głupota" na słowa takie jak "podłość", "skurwysyństwo" etc bardzo dobrze oddałaby "problem" polskich mediów.

O tym, że media, dziennikarze głównego nurtu mają w III RP uprzywilejowaną pozycję nikogo nie trzeba niepotrzebnie informować. O tym, że żadnemu z "szanowanych" dziennikarzy nikt "nie patrzy na ręce" nie wolno nawet wspominać. Stwierdzenie, że media potrafią zniszczyć każdego "niewygodnego" przeciwnika obecnego układu, systemu (zwał jak zwał) niezależnie czy jest to pojedyncza jednostka, jak np. polityk, ksiądz, wykładowca czy też cała grupa ludzi, jak np. katolicy, mieszkańcy wsi, ludzie starsi niedługo będzie niczym w książce "Rok 1984" uważane za myślozbrodnię i karane więzieniem lub zakładem psychiatrycznym.

Media, nazwane kiedyś czwartą władzą, dziś są w Polsce dodatkowo jeszcze władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. A może po prostu nasza polityka zeszmaciła się do takiego poziomu, że jest teraz już tylko i wyłącznie częścią gry uprawianej przez największych medialnych graczy? Przecież to media dyktują i wymuszają na politykach język debaty publicznej! To media manipulują postrzeganiem przez nas świata. To media z frajerów, bandytów, oszustów i złodziei robią bohaterów, a z ludzi uczciwych, patriotów - hołotę, oszołomów, błaznów, idiotów.

Pozycja, jaką w III RP odgrywają media nakazuje, wręcz zmusza, zadać pytania: Czemu one tak naprawdę służą? Nie ma to bowiem nic wspólnego ani z demokracją, ani z pluralizmem, ani z jakąkolwiek przyzwoitością, etyką i moralnością. Najważniejsza jest prostacka i chamska sieczka, najważniejsza jest manipulacja, najważniejsze jest relatywizowanie rzeczywistości.

Przez cały okres PRL i cały czas trwania III RP starano się jak najbardziej skrajnie obniżyć wymagania intelektualne, estetyczne, duchowe etc Polaków. Przez cały ten czas próbowano wmówić, że wiedza o tak kluczowych w dzisiejszym świecie sprawach jak historia, gospodarka, kultura etc, to coś niepotrzebnego, a nawet hańbiącego każdego szanującego się obywatela. Zamiast zajmować się problemami istotnymi, szukać na nie odpowiedzi, wyciągać wnioski, lepiej obejrzeć "Trudne Sprawy", "M jak miłość" czy innego tasiemca, który ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co Platforma Obywatelska z liberalizmem. Dziennikarze, a nade wszystko właściciele dominujących koncernów polskiego rynku mediów zdają sobie bowiem sprawę, że to oni są, mówiąc kolokwialnie "przewodnikami stada". "Stada" Polaków, którzy zostali tak wytresowani, że zrobią to wszystko i uwierzą w to wszystko, co przekazuje im przewodnik, niczym szaman w jednym z afrykańskich plemion.

Po roku 1989 polskie media wykreowały wielkie gwiazdy. Można powiedzieć nawet - kapłanów i proroków, którzy mają tak wielki autorytet, że nie zawahaliby się pouczyć Jezusa Chrystusa, gdzie i jak ma On zaparkować swojego osiołka w Jerozolimie. Te wielkie gwiazdy w gruncie rzeczy są po prostu zwykłymi pajacami, dla których najważniejsze sprawy państwa są nawet funta kłaków nie warte, ponieważ liczą się tylko sława, "uznanie", stan konta etc.

Adam Michnik, Jakub Wojewódzki, Janusz Palikot, Piotr Kraśko, Tomasz Lis, Monika Olejnik, Julia Pitera (żeby nie było, że jestem seksistą :D) etc - to tylko kilkoro głównych architektów obecnego porządku, jaki obserwujemy i w jakim mamy okazję żyć. "Obszar ich debaty", jeśli w ogóle można mówić o takim zjawisku, jest ograniczony do kilku najprostszych trików i manipulacji, do kilku prostackich słów, które mają za zadanie jedynie "zaszokować" i załatwić oficjalnie lub nieoficjalnie wielkie interesy.

Takie gierki to dzisiaj dla nas chleb powszedni. Kwestia patrzenia władzy na ręce, eliminacji patologii, rzetelnego przedstawiania ważnych i istotnych informacji jest dziś niemalże całkowicie wyeliminowana, a gdy ktoś poruszy już ten temat, to najczęściej zostaje to przemilczane. Główny nurt zdobył wyłączność na tworzenie wygodnych dla siebie opinii oraz marginalizacji tematów niewygodnych.
 
"Teraz, nasza ciemna polska maso, posłuchajcie! Wicie, rozumicie... My tu młodzi, piękni, opaleni, w ładnych garniturach wytłumaczymy w sposób prosty jak macie teraz myśleć - albo raczej: jak wam nie wolno myśleć! Złe myślenie jest bowiem źródłem obciachu, zaściankowości i faszyzmu. A skoro tacy nie jesteście, bo jesteście przecież fajnymi Polakami, to wam tak myśleć nie wolno. Żebyście więc nie myśleli, bo sami nie chcecie myśleć, bo my to robimy za was - zabawcie się! Te wszystkie programy, seriale są dla was! Przecież tego właśnie chcecie. My to wiemy, bo właśnie tak za was myślimy. A wy w trakcie oglądania myślcie o tym, że myślicie, a jak ktoś będzie wam w myśleniu o nie myśleniu chciał przeszkodzić, to my go załatwimy. Mamy monopol, każda władza robi to, co jej każemy i nie zawahamy się tego użyć".

Na tym "przesłaniu" dzisiaj zakończę, ale na pewno będę kontynuował jeszcze ten temat.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

środa, 6 marca 2013

Ferdynand Goetel - "Zachód i Katyń"

Tak jak wczoraj zapowiedziałem - zamieszczam dzisiaj kolejny tekst Ferdynanda Goetela, pt. "Zachód i Katyń", który został po raz pierwszy opublikowany w piśmie "Wiadomości" w 1951 roku. Uniwersalizm tego tekstu tego tekstu sprawia, że ja osobiście nie czuję 62 lat różnicy między dniem dzisiejszym, a datą jego publikacji. W miarę możliwości, bardzo proszę Drogi Czytelniku, żebyś spojrzał na ten tekst również przez pryzmat katastrofy smoleńskiej...

Zresztą, cóż będę się rozpisywał. Niech samo przemówi pióro Mistrza - Ferdynanda Goetela.
Zapraszam do lektury:

http://www.pamietamkatyn1940.pl/upload/obowiazekpamieci/goetel_w_lesie_kat.jpg

"Pamiętam dobrze opór wśród tzw. miarodajnych czynników w Warszawie, jaki musiałem pokonywać w 1943 r. wyjeżdżając do Katynia. Po powrocie stoczyłem całą walkę, by sprawę narzucić polskiemu Czerwonemu Krzyżowi. W pierwszych dniach nie chciano jeszcze uwierzyć, iż zbrodnia jest dziełem bolszewików. Później, gdy wymowa zdarzenia stawała się coraz bardziej wyraźna, zrozumiano wreszcie całą grozę zbrodni, jej znaczenie polityczne. Wstrząs moralny nie był zapewne tak silny, jakby się tego można było spodziewać. Lata okupacji oswoiły już ludzi ze zbrodnią. Szaleństwo niemieckie przyczyniło się do tego, że Katyń oszołomił tylko na krótko opinię polskiego społeczeństwa. W chwili bowiem, gdy prasa i megafony niemieckie głosiły patetycznie szczegóły o Katyniu i piętnował Rosjan, pierścień gestapowców otoczył getto warszawskie, dokonując gigantycznych zbrodni wyniszczenia zamkniętych w nim Żydów. Przeciętny warszawiak, mając na oczach dowód tego, co popełnić są w stanie Niemcy, położył i Katyń na ich karb. Ludzie przenikliwsi zdawali sobie jednak sprawę, że wymordowanie jeńców polskich w Katyniu jest dziełem Rosjan. Wszakże był to okres, w którym działała już instrukcja "Burza" [1]. Przyspieszyć klęskę Niemiec, przyczynić się do niej, zaważyć w chwili zwycięstwa - oto były cele zbyt ważne, by występować z oskarżeniem przeciw jednemu z niemieckich sprzymierzeńców.

- Ja pana rozumiem - rzekł mi pewien konspiracyjny polityk.
- Sprawa jest ważna i nawet ma znaczenie historyczne, ale taktyka nie pozwala jej podejmować dziś.

Taktyka... Myślałem nieraz o niej. Pojęcie to ma z pewnością wielkie znaczenie w działaniu politycznym. Cóż jednak stanie się, gdy zastosujemy taktykę w sprawach moralnych? Czy można usprawiedliwić wytyczenie jakiegoś 38 równoleżnika na mapie sumienia, i osądzić, że jest to strefa nieprzekraczalna? A jednak linię taką wytyczono. Próba przełamania jej przez Sikorskiego skończyła się gorzką nauczką dla nietaktownych Polaków. Rosja zerwała stosunki dyplomatyczne z Polską, Zachód przyjął ten fakt do wiadomości, wszystko razem było wstępem do opuszczenia sprawy polskiej przez Zachód. Zmieciony z powierzchni ziemi, Katyń nie przestał istnieć jako zagadnienie moralne, dziś najcięższe i wciąż domagające się rozwiązania.

Taktyka spowodowała znane już umycie rąk przez trybunał norymberski. Taktyka zmusiła i Polaków, że na procesie norymberskim przedstawili jedynie bezimienną i słabo opracowaną broszurę i nie zdobyli się na stanowczy głos protestu, choć powinni byli już wiedzieć, że na arenie politycznej niewiele mamy do wygrania. Taktyka każe w sprawie Katynia milczeć oficjalnej opinii zachodniej i po dziś dzień. Jest co prawda w Ameryce komitet do sprawy Katynia pod przewodnictwem ambasadora Bliss-Line'a, człowieka najlepszej woli, ale drzwi Departamentu Stanu są dla niego zamknięte. Znana jest historia raportu ppłk. Van Vlieta [2]. Wiemy, że raport ten zniknął w tajemniczych okolicznościach. Nie mamy żadnych wątpliwości, czyja ręka dokument usunęła. Śledztwo podobno się toczy. Należy przypuszczać, że toczyć się będzie długo, tak długo jak tego wymagać będą względy taktyczne w stosunku do całej sprawy katyńskiej. Sądzę też, że dla Polaków jest rzeczą obojętną, kto i w jakich okolicznościach sprzątnął raport Van Vlieta. Ważne jest wytoczenie sprawy, która pomimo wszystkich taktycznych starań, dojrzewa i nabiera dynamicznego ciężaru, tak jak nabierają go zbrojenia całego zachodniego świata. Słyszę nieraz głos, że wytoczenie sprawy katyńskiej zbiegnie się z trzecią wojną światową. I chyba nie będzie inaczej. Wśród licznych spraw moralnych, powodujących dziś rozdźwięk pomiędzy Rosją i Zachodem, Katyń jest sprawą osobliwego znaczenia. Sam jeden wystarcza, by wywołać i usprawiedliwić wojnę.

Dobrze więc się stało, że wyszedł drugi nakład książki o Katyniu [3]. Czytelnik polski na obczyźnie jest już podobno przesycony relacjami z czasów okupacji. Odwracając się od ubiegłych lat, zapomina jednak, że rezygnuje tym samym z całego naszego przewodu, którym nie jest 'martyrologia', lecz właśnie nie wymierzona dotąd sprawiedliwość. Nie o mesjanizm chodzi, ale o nieustępliwe, wytrwałe i twarde żądanie rozrachunku. Świadectwem tej postawy jest właśnie książka o Katyniu.

Nie ma potrzeby roztrząsać jej z punktu widzenia dokumentacji. Przytoczone w niej fakty są już dostatecznie sprawdzone i skontrolowane. W nowym wydaniu książka zawiera niepodane dotychczas ilustracje i relacje, wyjątek 'katyński' z pamiętników Churchilla oraz sprawozdanie o amerykańskim raporcie ppłk. Van Vlieta. Innowacją jest również skorowidz nazw miejscowości i nazwisk.

Ale czy w następnym wydaniu nie należałoby omówić następstw, jakie wywołała zbrodnia katyńska? Nie chodzi mi tu o zdarzenia areny polityki światowej, ale o los kilku osób związanych ze sprawą katyńską. Pierwszą z nich jest dr med. Grodzki, który razem ze mną był w Katyniu w delegacji polskiej. Według posiadanych przeze mnie informacji, za których ścisłość ręczyć nie mogę, dr Grodzki został zamordowany przez bojówkę komunistyczną w lasach pod Jabłonną, jeszcze w 1943 roku [4]. Jak się przedstawia ta sprawa? Osobą drugą jest prokurator dr Martini, który po wejściu bolszewików do Polski prowadził dochodzenie katyńskie z ramienia prokuratury polskiej. Martini, jak wiadomo, został zastrzelony. Powodem miała być zemsta uwiedzionej przez niego dziewczyny, córki kompozytora Maklakiewicza. Zabójczyni, czy też zabójców nie pociągnięto do odpowiedzialności [5]. Byłoby rzeczą ważną, gdyby sprawa Martiniego została oświetlona, chociażby w zakresie znanych nam faktów i dat. Trzecią osobą jest Iwan Kriwoziercow, najważniejszy dziś nieżyjący świadek oskarżenia. Kto miał możliwość zetknąć się z tym człowiekiem i z jego furią wewnętrzną, z jaką chciał dojść prawdy o Katyniu, jak ważny był los i życie Kriwoziercowa. Przybył on do Anglii wraz z II Korpusem. Uzyskał prawo azylu i pracował na równi z innymi w jednym z prowincjonalnych miast Anglii. Przed dwoma laty zmarł. Autentycznej wersji jego zgonu nie można ustalić. Według jednym powiesił się na baraku, według innych zamordowano go w bójce w barze publicznym. Pytam, czy znane jest orzeczenie coronera ustalające przyczyną gwałtownej śmierci? Gdzie jest mogiła Kriwoziercowa? Sądzę, że ów 'dalszy ciąg' Katynia nie powinien być zlekceważony. Stanowi on ostrzeżenie nie tylko dla ludzi związanych ze sprawą katyńską pośrednio czy bezpośrednio. Jest przestrogą dla całego świata. Jest próbą posiania lęku i zdławienia każdego człowieka, który przezwycięża zmowę milczenia i przekracza równoleżnik wykreślony przez tchórzostwo i obawę spojrzenia prawdzie w oczy. Jest i świadectwem, że ręka skrytobójcza i kierująca nią wola działa nieprzerwania.

W dziejach ludzkości było wiele zdarzeń okrutnych i haniebnych. Wyrównane nie zostały nigdy, gdyż rozrachunek pomiędzy sprawiedliwością a zbrodnią nie jest nigdy zupełny i nie ma możliwości odpłacić złoczyńcy tą samą monetą okrucieństwa. Sprawiedliwość wydaje więc wyrok, na jaki ją stać - sumienie świata, choć i świadome, że nie wszystko zostało rozliczone, kładzie krzyż na sprawie.

Tak stało się ze zbrodniarzami wojennymi Niemców. Żadnej jednak ze zbrodni niemieckich podobnie jak żadnej ze zbrodni popełnionych dawnymi czasy, świadomie nie przemilczano. I nie ma doprawdy wypadku, by cenzura, ta oficjalna i ta publiczna, popierała skrytobójcę, nie dopuszczając w ogóle do wyjaśnienia przewodu zbrodni. I tu jest 'moralne' zwycięstwo, które odniósł i odnosi ciemny zbrodniarz katyński nad całym 'oświeconym' światem zachodnim, zwycięstwo, którego my, naiwni, romantyczni Polacy, zrozumieć nie chcemy i nie możemy, gdyż wchodzi w grę cała nasza wiara w Zachód i moralną wartość jego kultury."

1. Kryptonim planu i akcji zbrojnej AK w 1944 roku, który zakładał stopniową mobilizację oddziałów i atakowanie wycofujących się wojsk niemieckich, aby przywrócić władzę państwa polskiego przed wkroczeniem Armii Czerwonej.
2. Amerykański oficer John H. Van Vliet jako jeniec wojenny został skierowany przez Niemców do Katynia w kwietniu 1943 roku; przekonany o winie władz sowieckich, napisał w tym duch raport tuż po uwolnieniu w 1945 roku, który to raport został natychmiast utajniony przez Amerykanów i najpewniej zniszczony.
3. Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów z przedmową Władysława Andersa
4. Do dzisiaj niewiele wiadomo o dr Grodzkim, w tym o okolicznościach jego śmierci.
5. Roman Martini nie został zastrzelony - mordercy posłużyli się sztyletem i kluczem instalacyjnym. Jolantę Słapiankę skazano na 15 lat więzienia za współudział w zabójstwie. Do zabójstwa przyznał się też jej narzeczony, Stanisław Lubicz-Wróblewski, który po aresztowaniu zbiegł z więzienia i wstąpił do antykomunistycznej partyzantki. Ujęty ponownie, został skazany na karę śmierci - wyrok wykonano w 1947 roku.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

wtorek, 5 marca 2013

Ferdynand Goetel - "Czas pogardy"

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/a/a8/Ferdynand_Goetel_(1936).jpg

Poniższy tekst został po raz pierwszy opublikowany w piśmie "Nurt" (konspiracyjnym miesięczniku poświęconym kulturze, wydawanym w Warszawie od marca 1943 do maja 1944) w czerwcu 1943 roku. Zamieszczam go dzisiaj, ponieważ dawno nie czytałem tak konkretnego, rzeczowego i tak dobrego tekstu na temat totalitaryzmu i zbrodni katyńskiej, której 73. rocznica zbliża się wielkimi krokami.

Tekst jest dość krótki, ale jak dla mnie mówi więcej niż niejedno opracowanie.

Zapraszam do lektury:

"Ponura zbrodnia w Katyniu każe nam raz jeszcze zastanowić się nad dziwnym obliczem naszych czasów. "Mniejsza", że kilka tysięcy niewinnych ludzi skazano na śmierć bez sądu, wyroku i przygotowania do śmierci. Ważniejsze, że zamordowano oszczędnym, racjonalnym, my, ludzie ze skrupułami, powiedzielibyśmy "nikczemnym", strzałem w tył głowy. Najważniejsze, że egzekucji dokonali nie zawodowi oprawcy, ale "idealiści", ludzie wysoko zaufani w partii, która stoi na czele narodu, ludzie szczególnych zalet charakteru, którzy umieją mordować i milczeć, poza tym być normalnym, być może nawet wzorowym obywatelem.

Nie są oni rzecz prosta specjalnością rosyjską. Niemcy hitlerowskie pokazały nam też całą armię idealistów-oprawców, zdolnych wykonać bez zmrużenia powiek tyle wyroków, ile wytrzyma lufa rewolweru.

Walka totalna, jak wiadomo, opiera się na nienawiści wroga. Aby być w porządku z nienawiścią, trzeba wrogiem pogardzać. Nienawiść ułatwia bowiem zabójstwo, pogarda zwalnia od wyrzutów sumienia. Nienawidzony i pogardzany wróg nie jest wart więcej od jednej kuli i nie zasługuje na żaden ceremoniał przedśmiertny i pośmiertny. Logikę taką, choć wstrętną, jesteśmy jeszcze w stanie pojąć. Kłopotliwym będzie rozważanie, co się dzieje z pogardą dla własnych ludzi, którym powierza się odpowiedzialne funkcje mordercze? Czy jej nie ma?... Musi być! Inaczej na czele dzisiejszych państw totalnych staliby ci, którzy mają najwięcej trupów na rozkładzie. A nawet naczelnicy NKWD i Gestapo nie parają się czynnym morderstwem. Może gdzieś, kiedyś, raz i drugi, na początku kariery... Czy wreszcie mordercy-idealiści nie czują pogardy dla słabszych i bardziej "miękkich" od siebie i czy w końcu, gdy jednak ich minie "zasłużona" nagroda, nie zdławi ich pogarda dla samych siebie? Samobójczość systemu, który przez uświadomienie i wychowanie prowadzi do morderstwa polega na tym, że po morderstwie nie ma już żadnego kroku, ni wstecz, ani naprzód."

Postaram się w miarę możliwości jeszcze dziś bądź jutro zamieścić drugi tekst Ferdynanda Goetela dotyczący zbrodni katyńskiej, który napisał on w Wielkiej Brytani już po grudniu 1945, kiedy to musiał uciekać z Polski przed komunistami.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

poniedziałek, 4 marca 2013

Mitologia III RP - Mit Okrągłego Stołu cz.2


Poprzedni wpis zakończyłem krótką wzmianką zhańbienia swoich nazwisk przez przedstawicieli "lewicy laickiej" bądź też - OPOZYCJI RACJONALNEJ. Dzisiaj chciałbym rozpocząć od przedstawienia drugiego nurtu ówczesnej polskiej opozycji - tzw. oszołomów.

Przedstawiciele tychże oszołomów uważali, że należy bez jakiegokolwiek kompromisu dążyć wszelkimi dostępnymi środkami do pozbawienia komunistów władzy. O tym, że było to całkiem realne postanowienie świadczyło wyraźne osłabienie systemu komunistycznego nie tylko w PZPR, ale we wszystkich krajach bloku wschodniego.

Opozycjoniści reprezentujący ten pogląd, którzy byli skupieni wokół:
- Grupy Roboczej Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność", czyli wokół m.in. Andrzeja Gwiazdy i Andrzeja Słowika,
- "Solidarności Walczącej" Kornela Morawieckiego,
- Konfederacji Polski Niepodległej Leszka Moczulskiego,
- Niezależnego Zrzeszenia Studentów,
- Federacji Młodzieży Walczącej,
- ruchu "Wolność i Pokój",
- Liberalno-Demokratycznej Partii Niepodległość i wielu innych mniej znanych organizacji anty-systemowych uważali, że negocjacje z komunistami są zdradą ideałów, za które dotąd walczyli, cierpieli, byli internowani, bici, mordowani. Systemu nie należy reformować, tylko należy go odrzucić i unicestwić - jak wówczas mawiali oszołomy.

Niewyobrażalna klęska, jaką w wyborach w czerwcu 1989 ponieśli towarzysze Jaruzelskiego chyba najlepiej ukazuje, że to właśnie OPOZYCJA REAKCYJNA ze swoimi oszołomami miała rację.

Konflikt pomiędzy tymi dwoma nurtami polskiej opozycji w kolejnych miesiącach i latach jeszcze bardziej się pogłębił i zyskał miano wojny polsko-polskiej. Oszołomy zażądały jak najszybszego unieważnienia ustaleń okrągłostołowych i rozpisania nowych, w pełni demokratycznych wyborów. Ostatecznie jednak Polska, która była uważana za symbol początku przemian roku 1989, za symbol zerwania żelaznej kurtyny była ostatnim krajem bloku wschodniego, w którym przeprowadzono wolne wybory parlamentarne.

Wielki mit "Okrągłego stołu", wielki mit "założycielski III RP", mit historycznego kompromisu między komunistami a opozycją są zawsze związane z mową o "jedynej drodze", jaką wówczas mogła pójść Polska. Drogą tą mogło być tylko i wyłącznie dogadanie się z komunistami.

Nie wiemy jak wyglądałbym scenariusz alternatywny, gdyby w którymś momencie sprawy potoczyły się inaczej niż "architekci przemian" założyli. Jest to zadanie do autorów science-fiction... W mojej ocenie nie ulega jednak jakiejkolwiek wątpliwości, że pod koniec lat 80. istniała również inna droga, tak jak podczas wszystkich najważniejszych wydarzeń w dziejach Polski i świata, które mogły mieć wiele przebiegów. Sam fakt, że ówczesna "grupa trzymająca władzę" zdecydowała się na takie, a nie inne rozwiązanie nie jest jakimkolwiek argumentem do stwierdzenia i trwania w przekonaniu, że było to najlepsze rozwiązanie. Opozycję zasiadającą do "Okrągłego stołu" można usprawiedliwić tylko jednym - mieli oni zafałszowane wyobrażenie o sile reżimu oraz pamiętając wybuch Stanu Wojennego. Opozycjoniści (a na pewno część z nich) bali się, że władze PRL posiadają potencjał militarny, mimo że w rzeczywistości go nie miały. Podobnie wyolbrzymiano możliwości Kremla i ZSRR.

Dzisiaj, prawie 24 lata później, możemy spojrzeć z dużym dystansem na istotę opisywanego przeze mnie mitu. Mamy coraz więcej historyków, którzy mogą przekazywać społeczeństwu prawdziwą, a nie "groteskową", "słodką", "zabawną" twarz komunizmu i jego zbrodniarzy. Dziś możemy głośno mówić o ich zbrodniach i nazywać ich mordercami, a nie "ludźmi honoru". Możemy dziś na podstawie ujawnionych dokumentów spokojnie prześledzić jak w rzeczywistości wyglądała polska transformacja. Warto o tym pamiętać i trzeba z tego korzystać!

Mam nadzieję, że te dwa teksty, w których bardzo pokrótce chciałem zrelacjonować "Okrągły stół" i drugą komunistyczną odwilż skłonią przynajmniej niektórych do wgłębienia się w tą tematykę i trochę bardziej szczegółowej analizy tamtych wydarzeń.
Czy "Okrągły stół" był zdradą? Lech Kaczyński, który był jedynym opozycjonistą obecnym każdego dnia w Magdalence powiedział, że w Magdalence nie było żadnej zdrady. Doszło za to do fraternizacji między opozycją a komunistami. Tylko troje opozycjonistów: Lech Kaczyński, Władysław Frasyniuk i Tadeusz Mazowiecki nie brało w tym udziału. I to jest właśnie ten problem - jak wynika bowiem z innych wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego - opozycjoniści naprawdę mieli wówczas w pamięci stan wojenny. Czy jednak był to powód do haniebnego picia wódki z komunistycznymi zbrodniarzami i oddania Polski bez jakiejkolwiek walki? Czy był to powód do nazwania ich "ludźmi honoru"? Oczywiście, że nie! A w moim przekonaniu już sama fraternizacja jest zdradą i wbiciem społeczeństwu noża w plecy.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

niedziela, 3 marca 2013

Mitologia III RP - Mit Okrągłego Stołu cz.1

http://img509.imageshack.us/img509/3350/magd01ni6.jpg

Na początku przepraszam za moją dłuższą nieobecność, ale wypadek losu sprawił, że zerwałem w pracy więzadła krzyżowe i byłem trochę ubezwłasnowolniony z tego powodu. Dodatkowo zmieniałem dostawcę Internetu i to również wydłużyło okres mojej nieobecności.

Chciałbym dzisiaj rozpocząć kolejny cykl kilku tekstów, które będą tym razem związane z największymi mitami politycznymi III RP, które są jednocześnie mitami historycznymi, mającymi swój początek w PRL.

Chyba należy rozpocząć od tego, że obecnie jednym z najważniejszych nurtów, czegoś co w III RP jest, zupełnie nie wiem czemu, nazywane debatą publiczną jest włączanie historii w spory polityczne. Oczywiście mam tu na myśli tą "jedynie słuszną" historię. Wydarzenia, które są dziś konsekwentnie przez kolejnych historyków bagatelizowane, przedstawiane w najczarniejszym świetle jak zdrady narodowe, takie jak wprowadzenie stanu wojennego, gierkowski "cud gospodarczy" etc zostały już na samym początku istnienia III RP zmitologizowane i perfidnie zakłamane na potrzeby "odwilży", jaką zafundowano nam po 1989 roku. Dlaczego odwilży? Ponieważ przypomina mi to trochę sytuację z towarzyszem Gomułką i jego odwilżą. Wówczas również dano ludziom troszkę przywilejów i wolności, którą następnie stopniowo ograniczano w trochę dłuższym okresie czasu. Wówczas to właśnie Gomułka był "naszym człowiekiem", a do głosowania na niego zachęcał sam Kardynał Tysiąclecia - Stefan Wyszyński. Po roku 1989 również głosowaliśmy na "naszych ludzi" (z wyjątkiem wyborów w 1993 i 2001 roku). Co z tego mamy?

Pierwszym mitem, od którego wszystko się rozpoczęło jest "Okrągły stół" i cały proces, który do niego doprowadził. W mediach, w podręcznikach do historii, w powszechnej świadomości wielu Polaków są zakorzenione tezy sformułowane na potrzeby propagandy "historycznego kompromisu dwóch stron podziału w PRL".
3 najważniejsze z nich to:
- przełom roku 1989 był wspólnym dziełem "liberalnego" skrzydła w PZPR oraz "realistycznej" części opozycji;
- "Okrągły stół" był udaną próbą demokratyzacji systemu,
- celem "liberalnego" skrzydła PZPR było podzielenie się władzą z opozycją.

Dzisiaj każdy, kto nie ma klapek na oczach wie, że celem komunistów nie było podzielenie się władzą z odpowiednimi opozycjonistami, takimi jak Profesor Geremek czy też Jacek Kuroń, ale jej utrzymanie.

Towarzysz generał Wojciech Jaruzelski wraz ze swoimi najbliższymi współpracownikami - Czesławem Kiszczakiem, Stanisławem Cioskiem, Jerzym Urbanem, a później także Januszem Reykowskim oraz "młodzieżą", czyli Aleksandrem Kwaśniewskim czy Leszkiem Millerem - nie mieli zamiaru dzielić się władzą. Powtarzam to po raz kolejny, a jeśli będzie trzeba, to zacznę o tym krzyczeć. Dla komunistów "Okrągły stół" miał być tylko socjotechniczną operacją pozwalającą na ukazanie "ludzkiego oblicza" reżimu. Zgodzili się oni bowiem na wprowadzenie części opozycji (oczywiście tej, która będzie z nimi współpracować) na salony przy jednoczesnym zagwarantowaniu sobie "Pakietu kontrolnego", czyli budując odpowiednie zabezpieczenia polityczne i gospodarcze przy współpracy agentury wszelkich szczebli.

Opozycja, bohaterowie narodu, ludzie skupieni wokół Lecha Wałęsy, "lewica laicka" - Geremek, Kuroń, Mazowiecki nie brali nawet pod uwagę upadku komunistycznego reżimu, tylko w myśl zasady sformułowanej w 1985 roku przez Adama Michnika  - domagali się prawa do uczestnictwa w legalnym - według standardów i prawa PRL (SIC!) - życiu politycznym. Czy jest sobie ktokolwiek w stanie wyobrazić większe skurwysyństwo? Bohaterowi podziemia brylujący już wówczas na europejskich salonach uznawali nienaruszalność sojuszu z ZSRR oraz trwałość Układu Warszawskiego, chcieli mieć jedynie wpływ na ewolucyjne reformowanie systemu PRL, które mogło trwać dziesiątki lat.

Kończę póki co, bo znowu zaczynam się denerwować, gdy po raz kolejny o tym myślę i przelewam na tekst. Tekst zostanie przeze mnie dokończony jutro.

Tomasz "Geolog"
 Pozdrawiam Serdecznie