wtorek, 29 października 2013

Między życiem doczesnym a życiem wiecznym



W piątek 1 listopada będziemy po raz kolejny obchodzić święto Wszystkich Świętych. Jak co roku w związku z tym dniem nachodzi mnie nastrój melancholii, zadumy i przemyśleń o tym co było, co jest i co będzie.

Każdy niejednokrotnie zadaje sobie lub innym pytanie: Co dzieje się z człowiekiem po śmierci? Odpowiedź na to pytanie, mimo że coraz mniej osób zdaje sobie z tego sprawę, zawiera w sobie również odpowiedzi na wiele innych pytań, takich jak np. Czy życie ludzkie ostatecznie ma jakiś sens czy jest zupełnie bezsensowne? Czy fundamentem rzeczywistości jest jakiś sens pierwotny i absolutny czy też sens pojawia się jedynie chwilowo, przemijająco i nietrwale w oceanie powszechnego i wszechogarniającego postępu? etc.
Wielcy mędrcy tego świata opowiadają nam dzisiaj o powstaniu Wszechświata i życia, które są przez nich sprowadzane do... przypadku. Wszechświat powstał przez przypadek, życie powstało przez przypadek. Przez przypadek planeta Ziemia znajduje się w tym a nie innym miejscu. Przez prawa fizyki wyglądają tak a nie inaczej. Przez przypadek komórki płodu czy to ludzkiego czy też zwierzęcego doskonale wiedzą, co mają robić w 2, 18 czy 30 tygodniu ciąży - jak się dzielić, co wykształcać etc.

Chrześcijanie a zwłaszcza katolicy, w przeciwieństwie do zwolenników "teorii przypadku" wiedzą, a wiedzą to (co trzeba podkreślić) od samego Boga, że:

"Na początku był Sens
a Sens był u Boga
i Bogiem był ów Sens."

Dlaczego zmieniłem powszechnie używane w tłumaczeniu powyższego fragmentu Ewangelii wg św. Jana "Słowo" na "Sens"? Ponieważ, co nie wszyscy wiedzą, grecki wyraz logos oznacza nie tylko "Słowo", ale również właśnie "Sens".
Jeśli zatem fundamentem całej, ogarniającej nas rzeczywistości jest Sens absolutny, który był u Boga, to człowiek pojawił się na tej Ziemi nieprzypadkowo. I to jest właśnie odpowiedź na pytanie o sens ludzkiego życia - nie jest ono przypadkiem i wbrew powszechnie wmawianej opinii - ma sens! Na każdym z nas spoczęła miłość samego Boga, który poprzez swoją śmierć na krzyżu wywołał każdego z nas z ciemności i dał obietnicę życia wiecznego. Dlatego też warto przypominać każdego dnia wszystkim chrześcijanom i nie tylko niesamowicie radosną prawdę o człowieku, który został stworzony na obraz Boga, że jest jedyną istotą na całej Ziemi, której Bóg chce dla niego samego.

W Księdze Mądrości czytamy: "Bóg śmierci nie stworzył". Co więc dzieje się z człowiekiem po śmierci? Według nauki Kościoła katolickiego przez śmierć wchodzimy w takie wymiary rzeczywistości, w których otwarcie na Boga przekracza wszelkie nasze doczesne wyobrażenia. Jak jednak wygląda ten "inny świat", którego doświadczymy po śmierci?
Święty Paweł apostoł napisał, że
"czego oko nie widziało ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie może ogarnąć, to przygotował Bóg tym, którzy go miłują".
Kiedy ktoś pyta czy w Niebie będzie miał swojego ukochanego psa, kota etc wówczas Pismo Święte odpowiada, że jeśli kogoś lub czegoś będzie ci brakowało do szczęścia, to na pewno znajdziesz je w Niebie.
Gdy jednak ktoś pyta czy spotkamy w Niebie naszych bliskich nawet jeśli relacje z nimi nie układały się nam najlepiej, to Pismo Święte odpowiada, że jeśli miłość Boga czyni nas zdolnymi do miłości bliźniego, to doskonała miłość Boga - a taka przecież miłość panuje w Niebie - czyni nas zdolnych do doskonałej miłości bliźniego. Dlatego też Pismo Święte mówi jasno, że niebiańska wspólnota nie będzie miała tych dwuznaczności, niedopowiedzeń, półsłówek, jakie dzisiaj niemalże każdy z nas doświadcza nawet w relacjach z najbliższymi. Jeśli jednak relacje z najbliższymi nie układają się nam najlepiej, to z całą pewnością wolno nam ufać, że w Niebie w końcu wraz ze swoimi bliskimi odnajdziemy się naprawdę.

Rzeczywistość po drugiej stronie to nie tylko niebiański Raj, ale również Piekło. Zapewne wiele osób zastanawiało się czy będą szczęśliwi w Raju wiedząc jednocześnie, że ich bliscy - mąż, żona, dzieci, rodzeństwo, rodzice etc - zostali potępieni w Piekle? Zapewne niejednokrotnie prawie każdy ksiądz usłyszał wypowiedziane z niepokojem słowa: "Przecież nie mógłbym być szczęśliwy w Niebie, gdyby ktoś bardzo mi bliski miał spędzić wieczność w Piekle". Ja sam jestem jednak przekonany, że Bóg jest miłością i że zależy mu na pewno jeszcze bardziej niż nam samym, aby nasi bliscy zostali zbawieni.

Ktoś może teraz zapytać: Skoro Bóg jest miłością, to po co stworzył Piekło? Piekło jest dobrowolnym i całkowitym zamknięciem się na miłość. Być może rację miał Adam Mickiewicz pisząc, że:

"Szatan wie, że Bóg wieczny i w sile niezmierny
Ale o tym zapomniał, że Bóg miłosierny".

Dając człowiekowi wolną wolę Bóg dał mu wybór między Niebem a Piekłem, między miłością a nienawiścią, między Nim Samym a szatanem i w mojej ocenie jest czymś naprawdę przerażającym to, że człowiek na wzór szatana może odrzucać Boga i całkowicie zamykać się na Jego miłość.

Jakiś czas temu w Klubie Ronina odbyła się debata na temat "Śmierci klinicznej". Poniżej zamieszcza link z tamtego spotkania. Zapraszam do obejrzenia.



PS. W weekend kontynuacja "Aparatu represji PRL".

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

piątek, 25 października 2013

Lech Kaczyński - Silny Prezydent, Uczciwa Polska


Wczoraj minęło 8 lat od momentu jak Polacy wybrali na swojego Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
W związku z tą małą rocznicą pozwolę sobie dzisiaj przypomnieć kulisy kampanii prezydenckiej, która doprowadziła Lecha Kaczyńskiego do tego zwycięstwa.

Afera Rywina, Afera Paliwowa oraz setki, jeśli nie tysiące innych mniejszych lub większych afer i nieprawidłowości bardzo szybko doprowadziły do kryzysu formacji politycznej, z której wywodził się ówczesny Prezydent III RP - Aleksander Kwaśniewski.
Establishment potrzebował na stanowisku głowy państwa kogoś takiego jak on. Kogoś, kto ładnie się uśmiechnie, kto będzie na każde jego zawołanie a jednocześnie kogoś budzącego zaufanie wśród obywateli. Jak to określił w "Polactwie" red. Ziemkiewicz - "LUDZKIEGO PANA".


Początkowo media przebijały się w spekulacjach na temat ewentualnego startu w wyborach prezydenckich w 2005 roku małżonki Aleksandra Kwaśniewskiego - Jolanty - oraz ówczesnego (i dla niektórych również współczesnego) guru polskiego "dziennikarstwa" - Tomasz Lisa. "Fakt", "Super Express" oraz inni przedstawiciele mediów prześcigali się w analizowaniu walorów dwójki tych "przyszłych kandydatów" oraz na publikowaniu wstępnych "sondaży", w których jednak częściej zwyciężała Jolanta Kwaśniewska. Definitywna odmowa zarówno pierwszej damy jak i byłego już wówczas szefa "Faktów" TVN zakończyła te spekulacje.

Swój epizod w połączeniu z dobrymi notowaniami w sondażach zaliczył śp. prof. Zbigniew Religa, jednak bardzo szybko jego miejsce w czołówce przyszłych kandydatów na urząd Prezydenta RP zajęli partyjni przywódcy z Lechem Kaczyńskim, Donaldem Tuskiem, Andrzejem Lepperem i Włodzimierzem Cimoszewiczem na czele. Pierwsi dwaj, jak pamiętamy, "starli się" potem w drugiej turze wyborów.


Wybory parlamentarne w roku 2001 oraz wybory samorządowe w roku 2002 rozpoczęły proces umacniania się na polskiej scenie politycznej dwóch, wówczas jeszcze, postsolidarnościowych partii - Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej.
Lech Kaczyński, wygrywając w bardzo dobrym stylu wybory na prezydenta Warszawy, miał bardzo dobrą pozycję wyjściową. Mimo całej fali krytyki, jaka po dzień dzisiejszy spada na niego za tamten okres zarządzał on stolicą w sposób zdecydowany, pomysłowy i odrzucający dalsze życie w układach Rywinlandu, oddając jednocześnie cześć bohaterom stolicy poprzez budowę Muzeum Powstania Warszawskiego i spektakularne obchody 60. rocznicy jego wybuchu.
Donald Tusk wygrywając w 2003 roku wybory na przewodniczącego PO coraz głośniej zaczął mówić o swoich prezydenckich ambicjach. Ówczesny wicemarszałek Sejmu nie miał jednak tak bezkrytycznego poparcia w szeregach swojej partii, jakie w szeregach PiS miał Lech Kaczyński.

Lech Kaczyński od początku propagował wartości, na których od zawsze się opierał, które zostały ujęte w hasło "Rodzina, Uczciwość, Przyszłość". Jeden z jego sloganów wyborczych "Lech Kaczyński - Prezydent IV Rzeczypospolitej" był jednocześnie związany z hasłami, jakimi w wyborach parlamentarnych wyróżniało się Prawo i Sprawiedliwość. Gdy doda się do tego również przedstawianie Lecha Kaczyńskiego jak prawdziwego patrioty i katolika oraz często poruszane przez niego tematy, do których przede wszystkim należały lustracja, dekomunizacja oraz niedostatek wartości narodowych mamy, jakby w pigułce, nie tylko obraz Lecha Kaczyńskiego w tej kampanii, ale obraz całego jego życia.

W przeciwieństwie do Lecha Kaczyńskiego Donald Tusk nie miał zbyt wiele do wyeksponowania ze swego życiorysu politycznego, dlatego też jego piarowcy próbując przypodobać się wyborcom tworzyli bardzo zręczne reklamówki, w których przypominano okres pracy fizycznej kandydata PO w PRL. Kampania Donalda Tuska poza tym kreowała go na wielkiego męża stanu, który jest otwarty na wszelki dialog oraz rozumiejący jak nikt inny wszelkie problemy społeczne. Opowiadanie o Gdańsku i piłce nożnej, spotkania z rolnikami (wówczas żaden nie zapytał "Jak żyć?"), spotkania z Angelą Merkel w Niemczech i Angeliką Borys na Białorusi, na które późniejszy premier się później niejednokrotnie powoływał oraz inne sprytne zabiegi marketingowe spowodowały, że poparcie dla kandydata PO rosło.


Nieznaczna przewaga Donalda Tuska nad Lechem Kaczyńskim po I turze wyborów zapowiadała ostrą walkę przed II turą.
Zarówno wyniki I tury wyborów prezydenckich jak i wyniki wyborów parlamentarnych odzwierciedlały, że Polacy wierzą w projekt IV RP i chcą, żeby doszedł on do skutku. Jednak upadek mitu koalicji PiS-PO niemalże zaraz po wyborach parlamentarnych spowodował coraz ostrzejszą krytykę spadkobierców Unii Demokratycznej i Unii Wolności oraz jej lidera - Donalda Tuska.
Sztab wyborczy Lecha Kaczyńskiego przed II turą skupił się na zderzeniu osobowości kandydatów. Eksponowanie dorobku Lecha Kaczyńskiego oraz przedstawianie go jako kandydata popierającego politykę socjalną były niekiedy miażdżące w porównaniu z mizernymi dokonaniami Donalda Tuska i doczepioną do niego etykietą liberała.
Dodatkowo trzeba powiedzieć, że ówczesny poseł PiS (dziś Solidarna Polska) Jacek Kurski podgrzał atmosferę wypuszczając do mediów informację o "dziadku z Wermachtu" Donalda Tuska. Sprawa została wyjaśniona (w rzeczywistości "dziadek" został wcielony przymusowo i zdezerterował), jednak gdy słuchało się bardzo pokrętnych i dziwnych tłumaczeń Donalda Tuska w głowach wielu niezdecydowanych wyborców zapewne zapalała się wówczas lampka z odpowiedzią na pytanie - skąd ta cała proniemiecka postawa Donalda Tuska.

Donald Tusk nie pozostawał dłużny. Obecna prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz wszelkimi sposobami próbowała niszczyć wizerunek Lecha Kaczyńskiego krzycząc na lewo i prawo, że PiS nie umie podzielić się władzą a sam Lech Kaczyński, jako Prezydent Warszawy nie dbał o hospicja. Chyba wówczas rozpoczęła się na poważnie kampania "straszenia PiS-em". Główni ówcześni politycy PO straszyli Polaków zdominowaniem najważniejszych ośrodków władzy przez "partię bliźniaków" przypisując im jednocześnie autorytarne a nawet dyktatorskie skłonności.

W całej tej wojnie na większe zdyskredytowanie przeciwnika obecnego premiera oskarżano o: skupianie się na reprezentacji elit gospodarczo-finansowych, chwiejność poglądów, zwycięstwo w pierwszej turze w więzieniach, poparcie ze strony symboli (post)komunizmu - Jerzego Urbana i Leszka Millera.
Lechowi Kaczyńskiemu zarzucano natomiast, że: jego radykalizm będzie miał złe skutki dla gospodarki, stanie się on "prezydentem wojny", brakuje mu zaufania do ludzi, w pierwszej turze wygrał w zakładach psychiatrycznych, popiera go Lepper.

Na finiszu kampanii lepiej prezentował się Lech Kaczyński. Po sześciu debatach między nim a Donaldem Tuskiem (trzy w TV, dwie w prasie, jedna w radio) nie można było odnotować jakiejś zasadniczej zmiany w ich poparciu. Wprawdzie większość sondaży wskazywała, że nieco lepiej wypadł w nich Tusk (był wyższy, młodszy, bardziej "medialny"), jednak komentarze ekspertów, dziennikarzy i speców od Piar każdorazowo doceniały wysiłek marketingowy sztabu Lecha Kaczyńskiego i samego kandydata, chociażby przez to, że tak "radykalny" kandydat tak dobrze panował nad emocjami, mimo prowokacyjnych pytań i zachowań ze strony swojego kontr-kandydata.

Rozmiękczenie wizerunku Lecha Kaczyńskiego, który w trakcie całej kampanii był prezentowany jako uśmiechnięty mąż i ojciec wraz z żoną, córką, zięciem i wnuczką przy jednoczesnym promowaniu go jako "odważnego szeryfa" okazało się strzałem w "10".
Na "Ostatnia prostej" kampanii sztab Donalda Tuska "poprawiał" jego wygląd na bilbordach poprzez zmniejszanie kontrastu, pogrubianie rys twarzy, zmianę koloru oczu etc. Sam Donald Tusk dawał do zrozumienia, że będzie kontynuował prezydenturę Aleksandra Kwaśniewskiego.

Jak wiemy w II turze wyborów zwyciężył w bardzo dobrym stylu Lech Kaczyński.

To zwycięstwo było również tryumfem jego brata - Jarosława - prezesa PiS, który w ostatnich tygodniach przed II turą wyborów nie udzielał się aktywnie w kampanii swojego brata. Lech Kaczyński dziękował nieobecnemu na wiecu Jarosławowi wygłaszając podczas wieczoru wyborczego słynne słowa: "Panie prezesie, melduję wykonanie zadania!"

Co działo się potem aż do pamiętnego sobotniego ranka 10 kwietnia 2010 roku każdy, kto ma mózg doskonale wie. Jednak dla przypomnienia wrzucam filmik ze spotkania z Sławomirem Kmiecikiem, na którym opowiadał on o swojej książce "Przemysł pogardy". Komu nie chce się oglądać, temu polecam wspomnianą książkę. Warto mieć, warto pokazywać ludziom dzisiaj w dalszym ciągu plujących na dorobek śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.



Na temat Lecha Kaczyńskiego jest jeszcze dużo do powiedzenia, dużo do przeanalizowania a jeszcze więcej do uświadomienia opinii publicznej, jednak jest to temat na następne teksty i książki.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

wtorek, 22 października 2013

Janusz Krasiński - "Cenzurowany Życiorys"

Miała być dzisiaj kontynuacja rozpoczętego przeze mnie wczoraj wątku o Osobowych Źródłach Informacji UB-SB. Miałem dzisiaj opisać "ewolucję" OZI, jaka miała miejsce w PRL po roku 1955, jednak napiszę o tym jutro. Dzisiaj po prostu muszę zamieścić film pt. "Życiorys cenzurowany" o śp. Panu Januszu Krasińskim.


Pewnie mało kto wie, kim był Pan Janusz Krasiński. Zupełnie mnie to nie dziwi, ponieważ w III RP pomniki stawia się takim ludziom jak Zygmunt Bauman, Stefan Michnik czy też innym, którzy kiedyś zbłądzili bądź walcząc z żołnierzami wyklętymi i "Solidarnością" byli zaciekłymi antykomunistami i patriotami.

Kim był natomiast Pan Janusz Krasiński?
Przekonajcie się sami.
Zapraszam do obejrzenia filmu "Cenzurowany Życiorys".



Warto zauważyć, że film powstał w roku 2007 - 5 lat przed śmiercią jednego z największych, w mojej ocenie, Polaków, którzy do końca byli wierni swoim zasadom i ideałom oraz którzy do końca swojego życia walczyli o to, "żeby Polska była Polską".
Pamiętam jak dziś smutek, który ogarnął mnie, gdy w październiku roku 2012 przeczytałem na internetowej stronie "Rzeczpospolitej" informację, że Pan Janusz nie żyje. Od razu zadzwoniłem do kilku znajomych, którzy, tak jak ja, są zachwyceni jego książkami, żeby ich o tym poinformować. Wszyscy nie dowierzali...

Poniżej zamieszczam jeszcze film ze spotkania, które odbyło się 27 lutego w Domu Kultury "Zacisze" w Warszawie, na którym wspominano tego wielkiego człowieka.

   

Dzisiaj, kilka dni po I rocznicy śmierci Pana Janusza, mam ogromną nadzieję, że już niedługo nadejdzie czas, kiedy ludzie tacy jak On nie będą postaciami anonimowymi dla większości społeczeństwa. Wierzę, że wszystko, czego Pan Janusz dokonał w swoim życiu nie pójdzie na marne, że Polacy w końcu się przebudzą i że PRL-bis umrze w końcu śmiercią naturalną robiąc miejsce dla silnej, zamożnej, sprawiedliwej i katolickiej Polski. Polski, o którą przez całe życie walczył Pan Janusz Krasiński.

Cześć i Chwała Bohaterom!

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie

poniedziałek, 21 października 2013

Aparat Represji PRL cz.1

Przepraszam wszystkich za dość długą nieobecność. Mam nadzieję, że teraz będzie więcej czasu do nadrobienia wszystkich zaległości.

Tym postem chciałbym rozpocząć cykl kilku postów, które mam nadzieję, napiszę w krótszych odstępach czasu niż ostatnio miało to miejsce a ich tematem przewodnim będą Tajni Współpracownicy.
Powiem szczerze, że bardzo długo zabierałem się za pisanie tego posta. Chyba 2 albo 3 tygodnie temu zapowiedziałem go Krzysztofowi Klebachowi z "Klubu Gazety Polskiej Będzin II", jednak zawsze albo brakowało czasu, natchnienia albo dokumentów. Dzisiaj jednak zmobilizowała mnie do jego napisania audycja, jakiej wysłuchałem na NiepoprawneRadio.PL, pt. "Spotkanie autorskie: Sławomir Cenckiewicz, Antoni Macierewicz, Krzysztof Wyszkowski - 'Wałęsa. Człowiek z teczki'". Przejdźmy może jednak do rzeczy.


Lech Wałęsa był Tajnym Współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie "Bolek" - takie jest oficjalne stanowisko Instytutu Pamięci Narodowej. Tajny Współpracownik nie był jednak tylko i wyłącznie kapusiem, konfidentem czy też "romantycznym bohaterem", który został zmuszony do takiego postępowania, mimo że tak naprawdę tego nie chciał oraz (co jest chyba najczęściej podkreślane) nikomu swymi donosami krzywdy nie zrobił.

W lutym 1945 roku wydano "Instrukcję (tymczasową) [o] pozyskiwaniu, pracy i ewidencji agenturalno-informacyjnej sieci". Po raz pierwszy zostały wówczas zdefiniowane dwie kategorie OZI (Osobowych Źródeł Informacji) a były nimi: agent i rezydent.

W tejże "Instrukcji..." stwierdzono, że agentem jest człowiek "wierny" i "oddany" funkcjonariuszom UB. Rezydentem natomiast był agent, który przejmował od funkcjonariusza UB łączność z kilkoma innymi agentami. "Instrukcja..." informowała, że rezydent:
"musi się z nimi [agentami - przyp. Geolog] regularnie spotykać, przyjmować od nich agenturalne doniesienia i dawać im instrukcje z zlecenia. Z rezydentem spotyka się operacyjny pracownik, który przyjmuje od niego agenturalne doniesienia, zapoznaje się z nimi i wydaje przez rezydenta zlecenia i instrukcje do dalszej pracy dla każdego agenta oddzielnie".
Rezydenturą nazywano wówczas sieć agenturalną pozostającą na kontakcie określonego rezydenta.

15 sierpnia 1953 roku, rozkazem ministra bezpieczeństwa publicznego, wydano kolejną instrukcję, która doprecyzowała kwestię poruszone w sposób pobieżny 8 lat wcześniej. W porównaniu z poprzednią instrukcją doprecyzowała ona informacje, kim jest agent oraz wprowadzała nową kategorię współpracownika jakim był informator.

Według instrukcji z 1953 roku agent "miał być osobą, która bezpośrednio tkwiła w organizacji prowadzącej antysystemową działalność lub mogła uzyskać do niej bezpośredni dostęp".
W instrukcji z roku 1955 dodano dodatkowo informację mówiącą, że agent "powinien być wykorzystywany w zasadzie w rozpracowaniach operacyjnych oraz w sprawach operacyjnego sprawdzania - czyli w ramach poważniejszych działań resortu".

W odróżnieniu od agenta informator posiadał łączność z organizacją, która została uznana za wrogą lub potencjalnie zagrażała bądź mogła zagrażać komunistycznej dyktaturze. Informatorzy byli również werbowani w tak zwanych celach profilaktycznych, czyli w tym wypadku "do inwigilacji osób podejrzanych", "do operacyjnej ochrony obiektów specjalnych" itd.

Najprościej rzecz ujmując - różnica między agentem a informatorem polegała na tym, że agent tkwił w organizacji realnie walczącej z systemem, natomiast informator miał z nią jedynie kontakt lub należał do środowiska (delikatnie mówiąc) nieprzychylnego komunistom, ale nie przejawiającego aktywności. Zadanie informatora polegało w zasadzie tylko i wyłącznie na zbieraniu informacji. Agent zaś miał realne możliwości nie tylko dostarczania informacji, ale także realizowania zadań i inicjowania kombinacji operacyjnych.

Instrukcja z 1953 roku poza dodaniem informacji, że rezydent powinien kierować w zasadzie siecią informatorów a agentami tylko i wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach nie zmieniała w zasadzie w wypadku rezydentów niczego więcej. Dopiero instrukcja wydana 2 lata później podkreślała, że rezydentami powinni być tylko sprawdzeni członkowie lub kandydaci na członków PZPR.
Jeśli zaś chodzi o rezydenturę instrukcja z 1953 roku informowała, że powinna ona obejmować konkretny obiekt lub obszar, np. gminę, wioskę, urząd a nawet statek morski.

Od przełomu lat 40. i 50. funkcjonowała w praktyce operacyjnej kategoria kontaktu operacyjnego, która nie została ujęta w żadnej z dotychczas wymienionych instrukcji. Kontaktem operacyjnym była osoba, która nie podpisywała zobowiązania do współpracy i najczęściej nie oczekiwano od niej realizacji zleconych zadań (korzystano jedynie z jej naturalnych możliwości) a informacje najczęściej podawała ustnie. Kontaktami operacyjnymi najczęściej byli członkowie PZPR. Działo się tak ponieważ wprowadzono zakaz werbunku członków PZPR a określenie kogoś mianem kontaktu operacyjnego było prostym i wygodnym ominięciem owego zakazu.

Na dzisiaj chyba wystarczy. W następnym tekście zajmę się kolejnymi latami PRL i kolejnymi kategoriami osobowych źródeł informacji UB-SB a wierzcie mi - trochę jeszcze tego jest. Muszę jednak napisać kilka zdań o każdej z grup OZI, żeby móc przejść do opisu werbunku i zadań OZI.

Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie