sobota, 25 stycznia 2014

Bohater i zdrajca - Recenzja Autobiografii Kozakiewicza


Każdy kraj ma swoje mity – Polska również. Niektóre mity są jak najbardziej pozytywne, bohaterskie, heroiczne, budujące poczucie narodowej dumy i przywołujące same pozytywne skojarzenia. Inne mity – a w tych specjalizują się nasze mediodajnie – są mitami negatywnymi, mającymi wzbudzić w narodzie poczucie wstydu, poczucie bycia kimś gorszym, poczucie niedowartościowania etc. Czasami zdarza się również, że bohaterowie niektórych mitów z dnia na dzień stają się dla niektórych zdrajcami, którym „nie wypada podawać ręki”.

Władysław Kozakiewicz to postać, której chyba nikomu (może poza niektórymi przedstawicielami mojego i młodszego niż moje pokolenia) nie trzeba przedstawiać. Człowiek, który pokazał Ruskim „ten gest” był i jest dla wielu Polaków bohaterem, autorytetem, uosobieniem polskiej dumy i waleczności, natomiast dla innych (delikatnie mówiąc) niepoważnym „celebrytą”, który zdradził Polskę i Polaków.
24 października 2013 roku w polskich księgarniach pojawiła się (wydana przez AGORĘ) jego autobiografia nosząca „zadziorny” tytuł „Nie mówcie mi jak mam żyć” napisana przy współpracy z redaktorem „Przeglądu Sportowego” – Michałem Polem.


„Autobiografia Władysława Kozakiewicza, opowieść o tym, jak spełnione marzenia małego urwisa spod Wilna stają się częścią historii i mitologii narodu. Momentami przejmująca, gdzie indziej zanurzona w soczystym humorze, często skłaniająca do refleksji. Historia, którą sam chciałbyś przeżyć”
„<<Kiedyś w filmie ‘Człowiek z blizną’ Al. Pacino wypowiedział kwestię, która zapadła mi w pamięć: ‘Nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć! Bo nikt za mnie nie umrze’. Przez całe życie nieustannie słyszałem: zrób to, zrób tamto. Ciągle ktoś próbował za mnie decydować, co będzie dla mnie lepsze>>.
To credo Władysława Kozakiewicza, mistrza w skoku o tyczce, który już za życia przeszedł do historii sportu. I stał się legendą – za sprawą słynnego gestu pokazanego wrogiej radzieckiej publiczności na olimpiadzie w Moskwie w 1980 roku. Tak, legendą, bo tamten prowokacyjny gest Polacy natychmiast wpisali do swojej ikonografii narodowego buntu – by niedługo potem strącić narodowego bohatera w czeluść potępienia”.

Film „Człowiek z blizną” wszedł na ekrany kin w grudniu 1983 roku. Władysław Kozakiewicz miał wówczas 30 lat. Minęły 3 lata od Igrzysk Olimpijskich w Moskwie a za 2 lata miał on wyjechać do RFN. Czytając jego biografię prawie w ogóle nie odnosi się wrażenia, że ktoś kiedykolwiek próbował nim dyrygować, rządzić. Jedyni ludzie, których słuchał „jak żyć” a raczej „jak trenować”, to jego trenerzy, koledzy sportowcy, brat – Edward. Władysław Kozakiewicz zawsze samodzielnie podejmował decyzje, które nie zawsze okazywały się słuszne, nie zawsze były akceptowane przez innych, ale były to jego własne decyzje, za które sam odpowiadał i za które ponosił odpowiedzialność.

Nie chciałbym pisać streszczenia książki, ponieważ chyba tak naprawdę nie da się jej streścić. Pozwolę sobie jednak napisać kilka przemyśleń, jakie nasunęły mi się w trakcie jej czytania, które jednych mogą zachęcić a innych wręcz zniechęcić do jej przeczytania.

Większość opisywanych przez Władysława Kozakiewicza wydarzeń z jego życia wygląda tak, jakby zostały żywcem wyciągnięte z filmów Stanisława Barei. Absurdy systemu, który według oficjalnej wykładni skończył się w Polsce wraz z dniem 4 czerwca 1989 roku, pojawiają się w książce niemalże non stop. Załatwianie na lewo materiałów budowlanych ze stoczni im. Komuny Paryskiej; niekończące się kolejki w sklepach; przemyt; opis warunków i sposobów jakimi polscy tyczkarze musieli przewozić tyczki (w tramwajach, autobusach, samochodach osobowych); przygody na wiejskich „zabawach” i wiele innych sytuacji przytaczanych przez Pana Władysława sprawiają, że co chwila można wybuchnąć serdecznym śmiechem.

Jednak nie tylko życie codzienne w PRL, opisywane przez naszego mistrza, było komedią. Z książki można się dowiedzieć jak wyglądały kiedyś przekręty związane z różnego typu zawodami, począwszy od lokalnych mitingów a na Igrzyskach Olimpijskich kończąc. Powiem szczerze, że to co dzieje się dzisiaj to tak naprawdę mały „pikuś” w porównaniu z pomysłowością na przekręty, jakimi wykazywali się polscy, radzieccy i inni sportowcy, działacze, sędziowie etc.

Chyba najczęściej powtarzające się zwroty w autobiografii Kozakiewicza to: „byłem najlepszy na świecie”, „wygrywałem jedne zawody za drugimi” etc. Patrząc jednak na jego medalowy dorobek trzeba przyznać, że nie wygląda on jednak zbyt imponująco, zwłaszcza na arenie międzynarodowej, ponieważ oprócz złota na Igrzyskach w Moskwie, może się on pochwalić jedynie srebrem na Mistrzostwach Europy oraz dwoma złotymi i dwoma brązowymi medalami na Halowych Mistrzostwach Europy (nie było jeszcze wówczas Mistrzostw Świata), co wydaje się, przynajmniej mnie, dość słabym wynikiem jak na ciągłe opowiadanie o kolejnych zwycięstwach w kolejnych zawodach.

Za niemalże wszystkie swoje sportowe porażki Władysław Kozakiewicz obarcza działaczy PZLA. To przez nich Na Igrzyskach w Montrealu zajął dopiero 11. miejsce. Dlaczego? Ponieważ nie wysłali oni go po naukę na odbywające się 4 lata wcześniej Igrzyska Olimpijskie w Monachium. To przede wszystkim przez działaczy PZLA i ich podejście musiał „uciekać” do RFN i startować w zawodach z „Czarnym Orłem” na piersi.
Nie chciałbym oczywiście bronić tutaj działaczy PZLA, ponieważ (jak przynajmniej wynika z innych relacji Pana Władysława) oni również swoje za uszami mają, jednak to nie oni kazali mu podejmować takie a nie inne decyzje i nie oni „mówili mu jak ma żyć”.

Jeden z rozdziałów autobiografii jest w całości poświęcony postaci Władysława Komara, którego osoba niemalże od początku przewija się przez książkę. W mojej ocenie jest to chyba najlepszy rozdział całej książki. Dlaczego? Ponieważ Władysław Komar był prawdziwym Królem Życia i mimo takiego a nie innego stylu potrafił się on na stałe zapisać w pamięci wielu osób oraz na kartach historii sportu.

Mógłbym jeszcze bardzo wiele napisać o autobiografii Władysława Kozakiewicza. O jego ojcu – Stanisławie – który niemalże codziennie pijany jak bela katował swoją żonę i dzieci. O jego „pierwszym razie” opisanym w książce. O nagrodach, jakie zdobywał na zawodach. O tym jak zapamiętał on Grudzień 70 w Gdyni. O tym jak wyglądały wyjazdy polskich sportowców na zawody i różnego rodzaju kawałach, jakie sobie nawzajem robili. Mógłbym, tylko zepsułbym tym samym najśmieszniejsze historie opisane w tej książce a każdy dobrze wie, że dobrze opowiedziany żart jest śmieszny tylko raz.

„Nie mówcie mi jak mam żyć” oceniam w skali 1-10 na 5 punktów (średnia), ponieważ czyta się ją bardzo szybko i jak wspomniałem wcześniej – jest ona swoistym opisem wszystkich bareizmów PRL, jakie doświadczył Władysław Kozakiewicz. Jednak zawarte w niej tłumaczenia, dlaczego „uciekł” on do Niemiec są dla mnie zupełnie nieprzekonujące i naprawdę nie dziwi mnie to, że dziś tak wielu Polaków nie może mu tego wybaczyć.
Poza tym ta książka jest kolejną już pozycją próbującą pokazać jak fajnie było w PRL, jakie to wszystko było śmieszne, jak trzeba było kombinować, jak to można było sobie wypić w pracy i nikt nie mógł nas zwolnić etc. Kto żył w PRL ten na pewno  wie, że wcale tak śmiesznie i cudnie nie było.
Dodatkowo – jeśli walka z komunizmem jest dziś sprowadzana do „gestów Kozakiewicza” i innych tego typu „fajnych epizodów”, to co mają powiedzieć rodziny i najbliżsi tych, którzy za wolność, „Solidarność” i „normalną” Polskę oddawali swoje zdrowie i życie?

Tomasz „Geolog”
Pozdrawiam Serdecznie

4 komentarze:

  1. Ja powiem tak. Ma na swoim koncie czyny chwalebne. Nie słyszałem, że żeby na Polskę srał. A że "pomyliły" mu się kadry to oczywiście błąd. Suma summarum postać pozytywna.

    a co do wspominania tamtych czasów to trzeba przyznać, że ludzki mózg skonstruowany jest w bardzo dziwny sposób, że jakoś złe rzeczy zapomina. Jak tak sobie myślę, to za 20 lat masa kretynów będzie się cieszyć i z łezką w oku wspominać jakie to fantastyczne euro mieliśmy i stadion za 2mld i wyroby autostradopodobne itd. ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie odmawiam Kozakiewiczowi jego wielkich czynów jak chociażby, tego czego dokonał na Olimpiadzie w Moskwie. Ze względu na to zakupiłem tą książkę. BA! Czytając w niej o karierze jego, Jacka Wszoły, Ireny Szewińskiej śp. Tadeusza Ślusarskiego, śp. Władysława Komara i innych mogę podsumować je tylko w jeden sposób - parafrazując słowa piosenki Maryli Rodowicz - W Polsce dziś prawdziwych lekkoatletów już nie ma...

      Ja nie dziwię się Polakom, że nie mogą mu wybaczyć niemieckiego epizodu. Wiele osób przecież pamięta jeszcze czasy wojny i czasy powojenne. Może gdyby wyjechał do Francji, Anglii, Kanady, gdziekolwiek indziej to dziś nikt by mu tego nie wypominał. Tego się jednak nie dowiemy.
      Mimo wszystko raczej polecam przeczytać, żeby samemu wyrobić sobie zdanie, ale ze względu na to, że to "Biblioteka Gazety Wyborczej" (o czym dowiedziałem się dopiero po odbiorze) proponuję ją wypożyczyć niż samemu kupować (zważywszy, że to 39.90 zł - ja sam kupiłem w promocji połowę taniej).

      Będą wspominać Euro, stadiony, jak to trzeba było kombinować, ale przynajmniej było porządne kino domowe, każdy mógł mieć smartfona, banki dawały kredyty a taka wicepremiera nawet od czasu do czasu powiedziała "Sorry"... "I jak komuś mogło się tu nie podobać? Jak ludzie mogli narzekać?" - zapytają...

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Panie Tomaszu!

    Dobrze, ze napisal Pan w telegraficznym skrocie recenzje o ksiazce Pana Kozakiewicza. Tak, rzeczywiscie, kiedy sie czyta ta ksiazke,mozna sie zabawic przy niektorych fragmentach. Ale moim zdaniem sama forma napisania tej ksiazki jest uogolniona i napisana dosyc prostym jezykiem. Napewno chcial Pan Kozakiewicz wyjasnic niektore nieporozumienia i przedstawic wszystko tak jak rzeczywiscie bylo. Niestety wiele rzeczy sie nie udalo, jest wszystko napisane ogolnikowo. A przez cala ksiazke przewija sie mysl Pana Kozakiewicza "jaki to ja bylem doskonaly". Tak, to prawda, nie chcialbym tutaj napisac,jakim Pan Kozakiewicz jest egoista a moze indywidualista. We wszystkich swoich poczynaniach,poczawszy od swoich kobiet (tutaj mial rzeczywiscie niesamowite osiagniecia) a skonczywszy na osiagnieciach sportowych,ktore jak Pan sam pisze sa w normie. Pan Kozakiewicz zachwystuje sie tymi osiagnieciami. To rzeczywiscie zenujace i dajace czytelnikowi sporo do zastanowienia. A sam wyjaz do Niemiec,napewno nie byl spowodowany tylko zlymi ukladami z PZLA ale byla to znowu namiastka dokonania czegos wiecej,pokazania komus, zobacz ja moge tez inaczej. Moim skromnym zdaniem uwazam, ze krytyka ze strony Polakow jest uzasadniona krytyka i powinna dac Panu Kozakiewiczowi duzo do przmyslenia i zastanowienia, czy rzeczywiscie jego postepowanie bylo zawsze sluszne. Jezeli moge dac rade, to prosze Panie Kozakiewicz, zeby Pan sie czegos nauczyl z tej krytyki a nie uciekal dalej nawet przez Ocean do USA. Pozdrawiam . Wierny kibic Polskiego Sportu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz i miłe słowa :-)

      Niedawno dowiedziałem się, że Pan Kozakiewicz miał wymieniany cały bark ze względu na długą karierę (zapewne wymiana kolan czeka za niedługo skoczka narciarskiego z Japonii - Kasai'ego), o czym w książce nie powiedział ani słowa. Ciekaw jestem, ile jeszcze spraw nie zostało w niej poruszonych.

      Osobiście bardziej podobała mi się biografia Kazimierza Deyny, którą napisał Stefana Szczepłek. Serdecznie ją Panu polecam!

      Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam! :-)

      Usuń